Wszędobylskie komputery

Wszędobylskie komputery

Za jakieś 20 lat pokażę mojej wnuczce telefon, którego dziś używam. „Zobacz, kochanie, to nazywało się iPhone. Miało dotykowy ekran i dwa przyciski. Ten duży, okrągły, wyprowadzał Cię z aplikacji na główny ekran. A ten mały, na górze, służył do wyłączania urządzenia.”

W oczach dziecka zabłysła iskierka ciekawości. „Dziadku, a co to znaczy wyłączyć?” Kochany dzieciak. Takie samo zdziwienie malowało się na jej twarzy, kiedy opowiadałem jej po raz pierwszy, co to znaczy offline. To były czasy…

Nie wiem, jak Ty, ale ja nie wyłączam telefonu. Mam przełącznik, który kompletnie ucisza go w czasie spotkań i „tryb samolot” kiedy… no, lecę samolotem. Jedyne sytuacje, kiedy telefon jest wyłączony to te, kiedy zabraknie mu baterii. Ale i to zdarza się coraz rzadziej – urządzenie ładuje się, kiedy słucham z niego muzyki w samochodzie czy w sypialni.

Jeśli nie wyłączam telefonu, a on jest cały czas podłączony do internetu, kiedy jestem offline? Gdzie kończy się internet, a zaczyna „real”? Jesteś online, kiedy sprawdzasz pocztę w pracy. Ale kiedy wracasz autobusem do domu i przeglądasz Twittera za pomocą telefonu – gdzie jesteś wtedy? Potrafisz postawić wyraźną granicę? Bo ja już nie bardzo…

Mark Weiser ukuł w 1988 roku termin ubiquitous computing, czyli „przetwarzanie bez granic” albo „wszędobylskie komputery”. Weiser pracował wtedy jako inżynier i wizjoner w słynnym laboratorium Xeroxa w Palo Alto – w tym miejscu powstała pierwsza mysz komputerowa oraz pierwszy nie-tekstowy interfejs użytkownika. Nic dziwnego, że w latach osiemdziesiątych tamtejszym inżynierom chodziła już po głowie wizja małych, połączonych ze sobą komputerków, które będą towarzyszyć nam na każdym kroku.

Jednak naukowcy z Palo Alto nie zatrzymali się tylko na tej wizji. Jej kolejnym etapem były „komputery świadome kontekstu” (context aware computers) – maszyny, których zachowanie zmienia się w zależności od tego, gdzie jesteś, z kim jesteś oraz co Cię otacza. Jesteśmy całkiem blisko tej wizji. Mój telefon już dziś wie, gdzie jestem. A dzięki aplikacjom geolokalizacyjnym takim jak FourSquare potrafi powiedzieć, z kim jestem i co znajduje się w pobliżu.

Marketerzy zaczęli już wykorzystywać tę potęgę. Uruchomienie FourSquare w galerii handlowej pokazuje mi, że w pobliżu znajduje się specjalna oferta – dziś, kiedy to piszę, jest to prezentacja sprzętu Sony. Niestety, do „kompletnego doświadczenia” brakuje jeszcze zagospodarowania ludzi, z którymi do tej galerii przyszedłem. Ale już niedługo. Jak powinien wyglądać taki komunikat? „Hej, w salonie Sony przygotowaliśmy dla Ciebie prezentację najnowszego sprzętu. Wiemy, że jesteś tu z żoną i dziećmi, więc plan jest taki: dzieci zostawiasz na placu zabaw (jest na trzecim piętrze, kliknij tutaj po kupon zniżkowy). Wracając z placu przechodzisz koło dwupiętrowego H&M – tam możesz zostawić żonę (kliknij tu, aby wysłać na jej telefon specjalne zaproszenie). Potem masz 30 minut tylko dla Sony.”

Nie mogę się doczekać.

Autor
Paweł Tkaczyk
Paweł Tkaczyk