Obywatelstwo jako przynależność do wspólnoty danego państwa deprecjonuje się, tak samo jak deprecjonuje się celebrytyzm. I nie jest to wcale złą rzeczą. Powiem więcej, może to mieć rewelacyjny wpływ na marketing miast i gmin. Chcesz posłuchać?
Pod koniec 2012 roku Francja straszyła widmem wprowadzenia horrendalnie wysokiego podatku dochodowego dla swoich najbogatszych obywateli. Ci, którzy zarabiają ponad 1 milion euro rocznie musieliby rozstać się z 75% swojego dochodu. Wielu z nich dla uniknięcia podatku zrzekało się francuskiego obywatelstwa, deklarując chęć płacenia o wiele niższego podatku np. w sąsiedniej Belgii.
Gerard Depardieu symbolem…
Symbolem tej ucieczki stał się aktor Gerard Depardieu, który nie tylko zameldował się w belgijskiej wiosce Nechin (położonej tuż przy granicy z Francją), ale także w styczniu przyjął z rąk prezydenta Putina rosyjskie obywatelstwo. Nie szczędził przy tym gorzkich słów francuskim politykom, którzy decyzję aktora publicznie komentowali. I choć ostatecznie Rada Konstytucyjna odrzuciła projekt ustawy z olbrzymim podatkiem, Depardieu zapowiedział, że zdania w sprawie obywatelstwa nie zmieni – zrzeka się francuskiego na rzecz rosyjskiego.
Kiedyś większość ludzi była przywiązana do ziemi. Potem zaczęła się rewolucja przemysłowa – okazało się, że pracę można mieć nie tylko na roli, fabryki zaczęły przyciągać ludność i nastąpiła eksplozja miast. Jeszcze sto lat temu jedynie 10% społeczeństwa zamieszkiwała miasta. Ale wystarczył jeden wiek industrializacji, by mieszkańcy terenów zurbanizowanych (miast i metropolii) stanowili ponad połowę ludzkości. ONZ szacuje, że do roku 2050 trzy czwarte ludzi będzie „mieszczuchami”.
Początek epoki miast
XIX wiek był schyłkiem epoki imperiów – olbrzymich mocarstw i zjednoczonych kolonii. Wiek XX był wiekiem narodów – dwie wojny światowe ukształtowały system geopolityczny na poziomie, który znamy dziś. Politolog i autor książek o kulturze globalizacji Parag Khanna twierdzi, że XXI wiek będzie wiekiem miast.
Miasta są w stanie kształtować przyszłość (i teraźniejszość) narodów, ich wpływ na ekonomię jest większy, niż może Ci się wydawać. Najlepszym przykładem jest Hongkong – ostatni przyczółek Imperium Brytyjskiego w Chinach. Sukces ekonomii tego miejsca sprawił, że w sąsiedztwie Hongkongu zaczęły powstawać jego repliki, a chiński rząd zgodził się, by pracowały na innych, niż komunistyczne, zasadach rynkowych.
Przykładem niech będzie Shenzhen, niemal 10-milionowa aglomeracja, która wyrosła z wioski rybackiej. W 1980 roku chiński rząd utworzył tam pierwszą w kraju Specjalną Strefę Ekonomiczną, dając impuls do niesamowitego rozwoju tej metropolii. Dziś Shenzhen to banki, lotniska i potężny przemysł elektroniczny – jest spora szansa, że Twój telefon komórkowy Made in China jest wytwarzany właśnie tam.
Co sprawia, że metropolia kwitnie a ludzie chcą się tam przeprowadzać? Dokładnie to samo, co sprawia, że ludzie chcą zmieniać narodowość – w nowym miejscu obowiązują inne, niż dotychczas, reguły. Niższy podatek dochodowy, specjalna strefa ekonomiczna, lepszy system edukacji – to coś, co jest w stanie pchnąć region do przodu. Tylko że reguły w skali kraju muszą być skrajnie różne (podatek dochodowy w Rosji wynosi 13%, Francuzi przymierzali się do 75%, to kolosalna różnica), by napędzać migrację. I to jest problem, przed którym stają włodarze regionów: jeśli chcą przyciągnąć nowych ludzi, muszą zrobić coś radykalnie innego. Tylko że większość odgórnych reguł jest „przypięta” do obywatelstwa. A może nie?
Miasto z własnym systemem prawnym
DIFC – Dubai International Financial Centre – to 44-hektarowy obszar, który w ciągu ostatnich pięciu lat przyciągnął więcej kapitału inwestycyjnego, niż cała Subsaharyjska Afryka. W jaki sposób? DIFC ma… swój własny system prawny (wzorowany na brytyjskim), inny niż ten obowiązujący w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (w tym w całej reszcie Dubaju). Z kolei w Południowej Korei powstaje Songdo IBD – International Business District – warte 35 miliardów dolarów miasto budowane od podstaw. Co je wyróżnia? Zagraniczne firmy mogą tu kupować ziemię na własność, w innych częściach Korei jest to zabronione. Wokół tej jednej różnicy powstaje „prywatne miasto” ze snów, z najnowocześniejszą na świecie infrastrukturą, zaprojektowane przez najlepszych architektów i urbanistów.
Dzisiejsze miasta w Polsce także kuszą inwestorów specjalnymi strefami ekonomicznymi i obniżonymi podatkami. Liczą, że – zgodnie z prawami rynku – praca przyciągnie nie tylko przedsiębiorstwa, ale także zwykłych obywateli. Ale czy nie można pójść o krok dalej? Pozwolić tym samym obywatelom „głosować nogami” np. na konkretne rozwiązania dotyczące opieki zdrowotnej czy edukacji? Gdyby państwo pozbyło się – na rzecz miasta, regionu, metropolii – całkowicie kontroli nad pewnymi obszarami, moglibyśmy na własnej skórze testować takie czy inne rozwiązanie. Bez przymusu – jeśli nie podoba mi się system opieki zdrowotnej w mieście A, mogę się z niego przeprowadzić do miasta B. Dziś Gerard Depardieu musi zmienić obywatelstwo i cały kraj, w przyszłości musiałby jedynie zmienić miasto, województwo, dystrykt…
Miasto jako produkt
Takie miasto jest doskonałym produktem – nie trzeba na siłę budować jego strategii wyróżnienia, robią to za nas wyjątkowe reguły w nim obowiązujące. Jakiś czas temu czytałem artykuł o tym, że młodzież z Opola masowo wyjeżdża do Wrocławia na studia i nie zamierza już wracać do rodzinnego miasta. Po co mają wracać? Pod względem „reguł” miasta niczym się nie różnią, a we Wrocławiu łatwiej o pracę… Kiedy dzisiejszy student myśli o tym, gdzie założyć rodzinę, wybudować dom, myśli jedynie o dostępie do pracy (lub gór czy morza, jeśli akurat na tym mu zależy). A gdyby istniało miasto, które premiuje np. ekologiczny tryb życia? Gdzie tzw. ekologiczne gospodarstwa domowe nie płacą za wodę i prąd (pod warunkiem, że domy spełniają wyśrubowane standardy)? Gdzie samochody na benzynę są obłożone horrendalnym podatkiem, ale na każdym rogu jest stacja ładowania samochodów elektrycznych?
Stworzenie takiego miasta-produktu to decyzja strategiczna, która wymaga wielu lat konsekwencji – dużo więcej, niż trwa kadencja przeciętnego samorządu. Pewnie dlatego zamiast dobrych produktów mamy potworki w stylu „X – jedziesz w dobrym kierunku”, „Y – niepowtarzalne w wyjątkowym miejscu” czy „Z – wrażeń moc”.
Potrafisz nazwać miasta, które używają tych sloganów?
W podtoruńskim Ostaszewie, Pawle, japońscy giganci (Sharp, Sumika) się pobudowali i produkowali. Dziś co? – zwijają się, podatki normalne wchodzą. Nimi tez wyrzuca się z miasta zakłady produkcyjne (Apator czy TZMO / Bella), bo Toruń ma być „miastem turystycznym”. Że studenci przyjeżdżają i z braku perspektyw uciekają zaraz po studiach – jakoś nikt nie zauważa. A chyba nie tędy droga.
Mnie się wydaje, że możnaby fajnie czerpać z innych miast i naśladując czy adaptując ich strategie – zrobić coś dobrego ze swoim miastem.
Wiem dokładnie, o czym mówisz. Pod Wrocławiem funkcjonuje Specjalna Strefa Ekonomiczna, w której są np. firmy z klastra LG. Przyciągnęły ich ulgi inwestycyjne i gdyby miasto z nich zrezygnowało, także pewnie by się zwinęli…
To jest moim zdaniem kwestia dosyć krótkowzrocznej polityki podatkowej. Największe wpływy z takich inwestycji nie pochodzą z bezpośrednich podatków od inwestorów, ale wynikają z nakręcenia gospodarki, w wyniku zatrudnienia kooperantów, pracowników itd. Długotrwały wzrost ułatwiło by wprowadzenie strefy ekonomicznej na terenie całego kraju (np. brak CITu, bardzo niskie składki pracownicze), a w zamian wprowadzenie wyższych podatków pośrednich.
A propos Torunia, problem polega na tym, że obiektywnie patrząc, to w tym mieście turysta nie ma za dużo co robić dłużej niż jeden dzień. Według mnie to Toruń trzyma się kupy tylko z uwagi na uniwerek – w sezonie wakacyjnym jest to niemal miasto duchów.
Problem polega na tym, że w dzisiejszym świecie tych co próbują obniżyć komuś koszty, albo pozwolić na wybór czegoś, nazywa się oszustami i wpisuje na czarne listy rajów podatkowych tudzież proponuje się unie fiskalne, oczywiście równając w górę, a nie dół.
To prawda. Firmy wybierają sobie miejsce do „osiedlenia” właśnie ze względu na różnice w regułach (np. podatkach). Stąd wiele firm rejestrowanych na Cyprze lub w Irlandii.
Swoją drogą to zabawne, że państwa tworzą urzędy chroniące konkurencję (czyli konkurencja jest dobra), a jednocześnie obrażają się, gdy ktoś proponuje konkurencyjne stawki podatkowe.
Poszedłbym dalej – Państwo jako marka, która przyciąga okreslonymi atrybutami zarówno w wymiarze biznesowym jak i życiowym…
Po części się zgadzam. Problem z „państwem jako marką” polega jednak na tym, że narzuca wielu obywatelom coś, czego nie chcą, nie pozostawiając wyboru. Na poziomie regionu czy miasta to jest łatwiejsze do przełknięcia, niż na poziomie kraju.
„narzuca wielu obywatelom coś, czego nie chcą” – marka robi to samo, tyle że w mniej zawoalowanej formie. Idąc tą analogią – Państwo poluje na kasę podatników (serek), a myszy szukają tego gdzie tego sera im najmniej zabiorą dając warunki do życia jakich oczekujemy. Poza tym marka państwa jest chyba bardziej rozpoznawalna niż regionu. Szybciej odpowiem Ci z czym kojarzy mi się (w sensie życiowym nie produktowym) Wielka Brytania, Niemcy czy Włochy niż województwo podlaskie.
a patriotyzm to taki program lojalnościowy 🙂
Myślę, że problem tkwi w mentalności.. Polska jest państwem scentralizowanym i wszystko poza „Warszawką” zostaje okrzyknięte brakiem lojalności wobec państwa (np. Aglomaracja Śląska jako niezależna strefa itp., coś w rodzaju przytoczonego DIFC). Potencjał jest. Region jako markę zawsze można podrasować. A Polska jest wielopłaszczyznowa, gdzie każdy obszar ma swoje atuty. Federalizm działa u wielu naszych sąsiadów. Jeśli chcę żyć w luksusie jadę do Monachium, jak wolę wielokulturowe społeczeństwo przenoszę się do Berlina. Da się!
a propos „symbolu”
Świetna idee, dobrze sprawdziła by się w zarządzaniu rozwojem regionów, chcących przecież ze sobą konkurować. Swoista rywalizacja na ogólnonarodową skalę.
Niestety, nie potrafimy tego wykorzystać – przez co mamy chociażby medyczną turystykę do naszych zachodnich sąsiadów, a nie do innych województw.
Mieszkam 5 metrów od Krosna (Niepowtarzalne Miasto w wyjątkowym miejscu), a nie miałem pojęcia że to miasto korzysta z tekigo sloganu.
Sprawdzałem tylko BBC i Wikipedię i też na bankierze pod koniec roku była notka z papu, ale obawiam się, że podatek 75% jednak przeszedł na 2 lata i dotyczy dochodów od 2014-2015.
Ze strefami mamy doświadczenie od wielu lat i są one zawsze „tolerowane” przez rządy. Ostatecznie władza nie odda kompetencji podatkowej bo przyjmuje obowiązki redystrybucyjne i finansowania zawsze coraz kosztowniejszego aparatu. Jak pokazuje doświadczenie setek lat struktur państwowych, nikt, poza liberalną ekonomiczną merytokracją nie ukłoniłby się krzywej Laffera. A tacy nie zostają ministrami finansów.
Pawle, przedstawiłeś naprawdę fajną koncepcje! Oby polska polityka poszła w tą stronę!
kiedy pod koniec lat ’90 wprowadzono w Polsce samorząd okazało się to dobrą decyzją; decentralizacja powoduje, że ten, kto jest gospodarzem na swojej ziemi, dba o nią jak o swoje. w miastach, w których myśli się przyszłościowo i pro-obywatelsko to się także sprawdza. jest kilka pozytywnych przykładów, takich jak Gdynia, czy Pruszcz Gdański. Pawle, bardzo fajna koncepcja. coś w tym może być. myślę, że to dobra droga 🙂
Świetny wpis. W grudniu na ten temat pisał Jan Fijor i także podał za idealny przykład Shenzhen, w Chinach.
Janek w swoim wpisie proponuje, żeby to się stało w Polsce, żeby jakiś obszar objąć specjalną strefą – ekonomiczną, prawną, polityczną i administracyjną. Że może to być 3 opcja, zamiast wyjeżdżania z kraju, zamiast siedzenia w kraju i narzekania zrobić specjalną strefę i dzięki niej rozwijać cały kraj – tak jak się to stało z Shenzen i z Chinami.
Pawle Twój i Janka wpisy to mega pomysł, ciekawe czy dożyjemy czasów, w których taka propozycja się spełni.
Link do wpisu Janka Fijora – http://www.fijor.com/polacy-zasluguja-na-wiecej-czyli-trzecia-opcja/
Pozdrawiam Cię serdecznie
Kamil Tracz