Zrozumieć Google+

Zrozumieć Google+

W 2010 roku Paul Adams – który w tamtym czasie pracował dla Google’a – badał, w jaki sposób narzędzia społecznościowe przenoszą do świata wirtualnego relacje, które mamy w prawdziwym życiu. Był to czas gwałtownej ekspansji Facebooka, mocno rosła też świadomość serwisów społecznościowych wśród tzw. „zwykłych użytkowników”. Powoli też zaczynało się okazywać, że model social graph (czyli relacji społecznych, w których uczestniczysz) przyjęty przez Facebooka nie daje się dobrze skalować. Efektem badań Adamsa jest Google+ – serwis społecznościowy, który radzi sobie lepiej z przenoszeniem naszych rzeczywistych relacji do świata wirtualnego. Ale żeby w pełni wykorzystać potencjał Google+ musimy najpierw zrozumieć jego zasady, a następnie oduczyć się kilku złych nawyków, które wpoił nam Facebook.

O złożoności ludzkich relacji

Koncept social graph, czyli mapy, w której centrum jesteś Ty, a dookoła Twoi znajomi, nie jest nowy (zajrzyj tutaj i tutaj, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej). Problem polega na tym, że relacje pomiędzy tymi znajomymi mogą być różne. Z jednej strony mamy silne relacje – to ludzie, których doskonale znasz, komunikujecie się często, czasem spotykacie. Myśl o nich jako o ludziach, z którymi chętnie usiądziesz na kawie, jeśli przypadkiem spotkacie się w galerii handlowej. Chcesz pielęgnować te relacje, one rozwijają się w czasie.

Dalej mamy także słabe relacje – bardzo często to więzi tzw. utylitarne, czyli wynikające z funkcji Twojej lub drugiej osoby. Pomyśl o Twoim profesorze na studiach czy nauczycielce Twojego dziecka. Znacie się, jednak ta relacja nie rozwija się, a w końcu zniknie, jeśli łącząca Was funkcja przestanie występować – skończysz studia, dziecko zmieni nauczycielkę itp.

Mamy w końcu relacje anonimowe, czyli ludzi, o którzy często nic o Tobie nie wiedzą. Możesz np. rozpoznawać ekspedientkę w sklepie osiedlowym, ale ona Ciebie już niekoniecznie. To samo dotyczy relacji z celebrytami – to, że ja znam Dustina Hoffmana nie oznacza, że Dustin zna mnie.

Symetryczność relacji w social graph wcale nie jest sprawą oczywistą – o ile w przypadku więzi silnych raczej ją zakładamy, o tyle nawet w przypadku słabych relacji ta symetria jest mocno zaburzona. Nauczycielka Twojego dziecka może być dla Ciebie ważna (bo troszczysz się o dziecko), natomiast Ty dla niej możesz być po prostu jednym z wielu marudzących rodziców – nawet nie zapamięta Twojego imienia. W przypadku relacji anonimowych ta niesymetryczność jest już ewidentna.

Narzędzia, które zamierzają przenieść rzeczywiste relacje do świata wirtualnego powinny brać pod uwagę te rozbieżności.

W jakim towarzystwie się obracasz?

Kolejną rzeczą, jaką wykrył Adams w swoich badaniach jest fakt, że nie istnieje jeden social graph. Relacje, które budujemy z naszym otoczeniem są efektem naszej autoprezentacji – obrazu siebie, który usiłujemy stworzyć dla zewnętrznego świata. To nie jest pojedynczy obraz – do pracy np. przychodzimy uczesani i w garniturze, a na wieczorną imprezę możemy przebrać się za krewetkę i nie dbać o fryzurę do białego rana. I tak, jak nie można mieszać obrazów siebie (wyobraź sobie przyjście do korporacji w przebraniu krewetki), tak nie można mieszać relacji, które tworzą się w wyniku naszych akcji. Szef, który zna jedynie Twój grzeczny obraz w garniturze nie powinien zobaczyć Cię w przebraniu krewetki – tak samo jak nie powinien słyszeć, jak narzekasz na robotę podczas imprezy, prawda?

Wrzucanie wszystkich ludzi, których znasz, do jednego worka rodzi opłakane konsekwencje, o czym czytamy nieraz – osoba wyleciała z pracy za to, że szef zobaczył na Facebooku czy nk zdjęcia, których zobaczyć nie powinien.

Jak radziliśmy sobie do tej pory?

Jeśli chcieliśmy przenieść jak największą ilość relacji rzeczywistych do świata wirtualnego, używaliśmy kilku narzędzi, kilku serwisów społecznościowych. Czyli: bliscy znajomi, którym chcemy pokazywać zdjęcia naszych dzieci i zdjęcia z imprez lądowali na nk czy Facebooku. Szef i cała reszta „zawodowego” życia – na GoldenLine czy LinkedIn, które od początku miały zawodowe zorientowanie. A niesymetryczne relacje z celebrytami załatwialiśmy dodając ich do obserwowanych na Śledziku czy Twitterze.

Ekspansja Facebooka w Polsce zaczęła się pod koniec 2009 roku wraz z wprowadzeniem polskiej wersji serwisu. Zaczęliśmy przenosić tam wszystkie relacje. Dlaczego? Powodów było kilka. Twitter do dziś nie stworzył polskiej wersji, nie mieliśmy zatem gdzie przenosić relacji anonimowych. W Polsce istniały co prawda serwisy mikroblogowe (z Blipem na czele), ale ich twórcom nie udało się przyciągnąć celebrytów (najlepszy w tym procederze był Śledzik), z którymi użytkownicy chcieliby nawiązywać jednostronne relacje. A od dwustronnych relacji mieli inne narzędzia, więc… GoldenLine był serwisem typu „CV i forum” zamiast stworzyć narzędzie do budowania zawodowej reputacji online (w tej chwili bardzo się poprawili i idą w dobrym kierunku). Efekt? Przyjaciele ze studiów, koledzy z pracy, rodzina w jednym worku pt. „znajomi” na Facebooku. Bałagan.

Facebook próbował poradzić sobie z tymi problemami wprowadzając np. grupy znajomych – możemy pewne treści udostępniać tylko niektórym znajomym np. z grupy „praca”. Relacje niesymetryczne próbował załatwić poprzez fanpage, czyli stronę fanów. O ile w przypadku marek to się sprawdza (lubię np. stronę McDonald’s), to w przypadku osób już niekoniecznie – ludzie mają problem z rozróżnieniem pomiędzy profilem Kasi Cichopek a stroną Kasi Cichopek. I jeśli mają wybór, wolą wejść w interakcję z osobą niż ze stroną. A tu objawia się podstawowy błąd projektowy Facebooka – każda relacja z osobą musi tam być symetryczna (czyli: ktoś musi potwierdzić to, że dodałeś go do znajomych). Nie podejrzewam, żeby Kasi Cichopek chciało się potwierdzać, że ją dodałem.

Zrozumieć Google+

Google+ to serwis społecznościowy stworzony przez Google w czerwcu 2011. Wiele rozwiązań w nim zastosowanych jest efektem badań Adamsa nad ludzkimi relacjami. Pierwszym i najważniejszym konceptem jest circle, czyli „krąg znajomych”. W Google+ możesz stworzyć dowolną ilość kręgów i dodawać do nich znajomych – jeden człowiek może być członkiem kilku kręgów. Kręgi te mogą być powiązane funkcjonalnie (ludzie ze szkoły mojego dziecka, czyli rodzice jego kolegów, nauczyciele), ze względu na typ więzi (najbliżsi przyjaciele, rodzina), zainteresowania (goście, z którymi rozmawiam o piłce nożnej lub polityce) czy obraz siebie, jaki chcesz stworzyć (dziewczyny, które ściemniałem „na patent żeglarski”). Wiadomości, którymi się dzielisz mogą być albo publiczne (widoczne dla wszystkich, niezależnie od tego, czy są w Twoich kręgach, czy nie) albo ograniczone do konkretnych kręgów czy nawet pojedynczych osób.

Relacje w Google+ nie muszą być symetryczne. To, że ktoś dodał Cię do swoich kręgów nie oznacza, że musisz znać tę osobę. Kasia Cichopek może bezpiecznie założyć konto na Google+ i nie musi potwierdzać każdej znajomości – dostanie jedynie powiadomienie, że ktoś dodał ją do swoich kręgów (kręgi można nazywać dowolnie, osoby znajdujące się w nich nie wiedzą, jak się krąg nazywa, możesz więc bezpiecznie nazwać go „Fap buddies”).

Efekt? Dodajesz do kręgów tylko osoby, które interesują Ciebie, zatem w kręgach masz informacje dla Ciebie interesujące. Rzeczy, które udostępniają Ci osoby, których nie znasz znajdują się w osobnej sekcji o nazwie „Przychodzące” – możesz tam zaglądać w wolnym czasie. Facebook ma z tym problem – jeśli masz dużą ilość „luźnych znajomych”, informacje o tych ważniejszych ginęły w szumie. Portal próbował sobie z tym radzić wprowadzając tzw. edge rank, czyli ukrywając informacje, które wyliczył jako mało ważne dla Ciebie (pisałem o tym tutaj). Efekt był dość opłakany.

Inne funkcje (takie jak spotkania online z wybranym kręgiem) będą działały tym lepiej, im lepiej zrozumiesz podstawową ideę, która odróżnia Facebooka i Google+ – w tym ostatnim nie ma jednego worka o nazwie „znajomi”, a znajomości nie muszą być symetryczne.

Czy to koniec Facebooka?

Nie, zdecydowanie nie. Jeśli masz na Facebooku 20-50 znajomych, symetryczne relacje w ogóle Ci nie przeszkadzają, bo przeniosłeś online tylko te najważniejsze. Doskonale wiesz, kto jest kim, nie masz bałaganu na ścianie… Żyjesz bardziej w świecie realnym i nie zależy Ci na przeniesieniu wszystkich relacji do świata wirtualnego. Taka jest większość z 10 milionów użytkowników Facebooka w Polsce.

Są jednak ci, którzy mają 200-500 znajomych na Facebooku. Tam są już koledzy z klasy oraz nauczyciele. Są ludzie z pracy oraz rodzina. Dla nich Facebook nie jest idealnym narzędziem ekspresji, muszą uważać na to, co piszą i z kim się dzielą. Google+ jest właśnie dla takich ludzi.

Facebook już dawno przestał być po prostu portalem społecznościowym. Stał się zjawiskiem społecznym, kształtuje nasze obyczaje i język. Taka potęga nie zniknie szybko. Nie zapominajmy także o tym, że FB nie stoi w miejscu, rozwija się bardzo szybko. Imperium Marka Zuckerberga zapowiedziało na najbliższy tydzień pokazanie czegoś awesome, co być może zniweluje błąd konstrukcyjny „jednego worka znajomych oraz jedynie symetrycznych znajomości”. Sam jestem ciekaw, jak sytuacja się rozwinie. Na razie z zainteresowaniem obserwuję Google+.

Paul Adams odszedł z Google i dziś pracuje dla Facebooka.

Autor
Paweł Tkaczyk
Paweł Tkaczyk