Psychologia wykładów motywacyjnych

Kategorie: Silna marka

108

W 2000 roku na łamach Advances in Experimental Psychology ukazał się artykuł, którego autorami byli Mark Leary i Roy Baumeister. Leary jest dziś profesorem, szefem katedry psychologii Uniwersytetu Duke, Baumeister – profesorem psychologii na Uniwersytecie Stanowym Florydy. Artykuł miał tytuł Natura i funkcje samooceny. Teoria socjometru. W wielkim skrócie: panowie stwierdzili, że pompowanie samooceny (na przykład przez wykłady motywacyjne)… nie tylko jest bezużyteczne. Jest nawet niebezpieczne.

Pompowanie samooceny jest jak kokaina

Samoocena – według ich teorii – to subiektywne odczucie na temat tego, czy członkowie grupy do której należysz (lub chcesz należeć) uważają Cię za potrzebnego i wartościowego. To swego rodzaju społeczny instrument ostrzegawczy (socjometr), który pozwala Ci modyfikować zachowanie, jeśli zauważysz, że grupa potrzebuje czegoś innego. Jeśli zaś zachowujesz się w porządku, odczuwasz przyjemność.

Jednak Baumeister i Leary ostrzegają przed „sztucznym pompowaniem” samooceny. Co prawda dobrze się z tym czujesz, ale jednocześnie robisz bałagan w zaprojektowanych przez naturę systemach ostrzegawczych. Tak samo działa… kokaina.

„Narkotyki wykorzystują naturalne mechanizmy odczuwania przyjemności, które w ludzkim ciele istnieją by pozwolić nam odczuć osiągnięcie pożądanego celu. Narkotyk taki jak kokaina może sprawić, że czujemy euforię bez konieczności wykonania pracy, która do tej euforii prowadzi, oszukując nasz system nerwowy, który myśli, że także okoliczności są przyjemne. Dokładnie tak samo sztuczne pompowanie samooceny jest oszukiwaniem naturalnego mechanizmu socjometrycznego: człowiek myśli, że jest wartościowym członkiem społeczności.”

Po kokainie budzisz się w rynsztoku. Po wykładzie motywacyjnym… otwierasz oczy w zagródce w openspejsie… I chcesz więcej. Więcej pustej motywacji.

1,33% nauki w bredniach

Dokładnie rok wcześniej Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne poprosiło Baumeistera o przeprowadzenie dokładnej analizy wszelkiej dostępnej na rynku literatury dotyczącej motywacji i samooceny. On i jego zespół mieli posortować prace, zweryfikować ich dokładność a na podstawie tych, które utrzymują naukowy rygor ustalić raz na zawsze, jaki wpływ ma samoocena nie tylko na nasze poczucie szczęścia, ale także na zdrowie czy jakość związków.

Z 15.000 prac, które zespół wynalazł na początku, test naukowego rygoru przeszło… 200 – dokładnie 1,33%. A obraz, który się z nich wyłaniał nie był optymistyczny. Ludzie z wysoką samooceną nie mieli bardziej szczęśliwych małżeństw, nie byli lepsi w pracy, nie radzili sobie lepiej w szkole. Sztucznie napompowana samoocena sprawia, że jesteś bardziej zmotywowany, ale… długoterminowy efekt jest praktycznie żaden.

Po wykładzie motywacyjnym nie wychodzisz mądrzejszy. Wychodzisz z przemożną chęcią robienia tych samych rzeczy… szybciej, z większym wigorem. Dopóki „odlot” nie zwietrzeje.

Ale jest sposób, by uczynić Cię mądrzejszym, by Twoje oceny się polepszyły. I w to powinieneś zainwestować. Jaki?

Efekt Pigmaliona

W 1964 roku Robert Rosenthal, profesor psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim z pomocą Lenore Jacobson, dyrektorki szkoły podstawowej w południowym San Francisco, przeprowadził dość nietypowy eksperyment.

Na początku roku szkolnego przeprowadzili oni na dzieciach (w klasach 1–6) standardowe testy IQ oraz coś, co nazwali „testem potencjału”. Następnie poinformowali nauczycieli o tym, że – w wyniku testu – zidentyfikowali 20% „dzieci z potencjałem”. A potem obserwowali i mierzyli, jak działa ich narzędzie.

Mieli rację. Oceny dzieci zidentyfikowanych jako „z potencjałem” poszybowały w górę w ciągu semestru. Efekt był najbardziej ekstremalny w najmłodszych klasach, ale właściwie w każdej grupie wiekowej był wyraźnie widoczny. Co więcej, w standardowych testach na IQ, „dzieci z potencjałem” miały lepsze wyniki niż na początku roku. Nauczyciele nie mogli się nadziwić, jak doskonałe narzędzie pomiarowe zaprojektowali dla nich badacze.

A potem Rosenthal i Jacobson powiedzieli im prawdę: „dzieci z potencjałem” były wybrane losowo. I że to reputacja dzieci sprawiła, że nauczyciele widzą je jako bardziej zdolne oraz poświęcają im więcej czasu, jeśli zdarzają im się potknięcia.

Reputacja sprawia, że Twoje otoczenie czyni Cię naprawdę mądrzejszym. Niezależnie od tego, jak wysoką masz samoocenę. Eksperyment był powtarzany także w miejscu pracy. I wiesz co? Twój szef reaguje dokładnie tak samo jak nauczyciele w podstawówce pani Jacobson. Samospełniająca się przepowiednia. Efekt „Pigmaliona”.

Inwestowanie w reputację przypomina jedzenie wartościowych posiłków – naprawdę czynią Cię silniejszym. Wykład motywacyjny to czekolada – oczywiście, że czujesz się lepiej. Ale w dłuższej perspektywie to puste kalorie, które kiedyś się na Tobie zemszczą.

 Cześć! 

Nazywam się
Paweł Tkaczyk

Zarabiam na życie opowiadaniem historii. Jestem strategiem, właścicielem agencji MIDEA, autorem trzech bestsellerowych książek i mówcą publicznym. Wśród moich klientów są firmy takie jak Orange, GlaxoSmithKline czy SONY.

  • Adam Grzesik pisze:

    Dzięki za wartościowy artykuł. Przeczytałem z przyjemnością. Zgadzam się, że ludzie przychodzący na wykłady motywacyjne aby „zmienić swoje życie”, „doznać oświecenia” itp. sami sobie szkodzą. Głównie tym, że doznają „oślepienia” guru, idei, tajemnej mądrości itp.
    Jeśli wewnątrz jest pustka to nie ma „olbrzyma do przebudzenia”, ale jeśli ktoś traktuje
    motywację jako podniesienie gotowości do działania – przysłowiowy kop w dupę, a
    wewnętrznie jest gotowy na działanie to uważam, że taki wykład może mu
    pomóc.
    Zresztą sam skorzystałem takiej motywacji aby podjąć działanie, na które byłem przygotowany, a które odkładałem w czasie.
    Dobrą metaforą jest to jak odniosłeś się do kokainy. Jest mnóstwo ludzi, którzy są szczęśliwi tylko kiedy uczestniczą w wykładach motywacyjnych, im większych tym lepiej. A kiedy nie
    uczestniczą są nieszczęśliwi.
    Ja sam wykorzystuję elementy motywacji do zarządzania energią podczas kursów. Dzięki temu
    uczestnicy potrafią bardzo efektywnie pracować przez wiele godzin, ale nie jest
    to puste pompownie motywacji dla samego pompowania.
    Dla mnie motywacja nie jest zła ani dobra. Jest po prostu mniej lub bardziej użyteczna. Jednym
    służy, innym robi sieczkę z umysłu:-)
    Podoba mi się przykład reputacji, nawet przyklejonej jako etykieta. To niesamowicie działa zarówno u
    dorosłych (np. w sprzedaży) jak i u dzieci. Sam wychowuję dwójkę i często
    korzystam z opisanego przez Ciebie mechanizmu.

    Dzięki za fajny wpis. Powodzenia

  • Maciek Jutrzenka pisze:

    Nie bez powodu powstało określenie: seminar junkies ;)

  • Michał pisze:

    To jest prawda. Jednak znam także osoby, których takie wykłady potrafią naprawdę zmotywować do większego działania w długofalowym okresie. Możliwe, że jest to w pewien sposób powiązane z ich „byciem zmotywowanym” (dużo działają) już przed takim eventem :).

  • feamoignargfaionakfj9ajfopamjv pisze:

    Wydaje mi się, że ostatnio nie widzę w Feedly nowych wpisów (na szczęście jestem brylancikiem, więc i tak ich nie przegapiam ;)). To coś przez Twoje ostatnie zmiany? Ręcznie muszę coś aktualizować w Feedly?

    • Paweł Tkaczyk pisze:

      Dzięki za sygnał, już sprawdzam, co się dzieje :)

    • feamoignargfaionakfj9ajfopamjv pisze:

      O, dopiero teraz (18 minut temu) pojawiły się w Feedly Twoje dwa ostatnie wpisy.

  • Dzięki za wartościowy artykuł. Przeczytałem z przyjemnością. Zgadzam się, że ludzie przychodzący na wykłady motywacyjne aby „zmienić swoje życie”, „doznać oświecenia” itp. sami sobie szkodzą. Głównie tym, że doznają „oślepienia” guru, idei, tajemnej mądrości itp.
    Jeśli wewnątrz jest pustka to nie ma „olbrzyma do przebudzenia”, ale jeśli ktoś traktuje
    motywację jako podniesienie gotowości do działania – przysłowiowy kop w dupę, a
    wewnętrznie jest gotowy na działanie to uważam, że taki wykład może mu
    pomóc.
    Zresztą sam skorzystałem takiej motywacji aby podjąć działanie, na które byłem przygotowany, a które odkładałem w czasie.
    Dobrą metaforą jest to jak odniosłeś się do kokainy. Jest mnóstwo ludzi, którzy są szczęśliwi tylko kiedy uczestniczą w wykładach motywacyjnych, im większych tym lepiej. A kiedy nie
    uczestniczą są nieszczęśliwi.
    Ja sam wykorzystuję elementy motywacji do zarządzania energią podczas kursów. Dzięki temu
    uczestnicy potrafią bardzo efektywnie pracować przez wiele godzin, ale nie jest
    to puste pompownie motywacji dla samego pompowania.
    Dla mnie motywacja nie jest zła ani dobra. Jest po prostu mniej lub bardziej użyteczna. Jednym
    służy, innym robi sieczkę z umysłu:-)
    Podoba mi się przykład reputacji, nawet przyklejonej jako etykieta. To niesamowicie działa zarówno u
    dorosłych (np. w sprzedaży) jak i u dzieci. Sam wychowuję dwójkę i często
    korzystam z opisanego przez Ciebie mechanizmu.

    Dzięki za fajny wpis. Powodzenia

  • Maciek Jutrzenka pisze:

    Nie bez powodu powstało określenie: seminar junkies ;)

  • Rettiwer pisze:

    Ja właśnie mam taki orkres od 3 lat. 3 lata temu udało mi się coś osiagnąć i do teraz przychodzą mi bardzo dobre pomysły ale jak się zabiore za nie zaraz trace chęci. Tylko jak sobie poradzić jeśli jest się 1 osobą bez rzadnych aki osób np: jak w przeszkolu?

    • Artur Zygmunt pisze:

      Trening fizyczny (najlepiej fitness)… pozwala poradzić sobie ze spadkami motywacji na dłuuuuugą metę.

  • Jakub J.J. Woźniak pisze:

    Świetny tekst!

    Niedawno czytałem także, że ludzie z wyższą samooceną mniej się starają. Ludzie z niższą samooceną – są bardziej dokładni, wyczuleni na błędy, bardziej staranni.

    W pewnym więc sensie opłaca się mieć niższą samoocenę :)

    • Paweł Witek pisze:

      Gdzieś czytałem (a może słyszałem?), że w pewnym klubie wysokogórskim, najlepsze efekty po pewnym czasie (około rok, dwa) osiągali ci którzy na początku byli przeciętni.

      Najlepsi przekonani o swojej najlepszości nie mieli motywacji do pracy, a najgorsi sobie po prostu nie radzili.

      Ci przeciętni wiedząc, że mają braki w stosunku do najlepszych bardziej się starali i wkładali więcej pracy.

      Więc chyba faktycznie, jeśli zbyt dobrze o sobie myślimy, możemy w ogóle nie mieć motywacji do pracy nad sobą. A wtedy zostaje tylko wykład motywacyjny…

  • Joanna Waszkiewicz pisze:

    Motywacja jest fajna jeśli masz do niej zdrowe podejście – spojrzeć na wszystko z innej strony, zastanowić się nad sobą czy też przyjąć dawkę energii na pewien krótki okres. Oczywiści jeśli dalej jesteś świadomy, że ciągle trzeba nad sobą pracować i jeśli pracując w firmie pamiętasz o tym, że nie ma osób niezastąpionych (to ostatnie pozwala złapać zdrowy dystans do wszystkiego co robimy oraz ustalić priorytety życiowe) :)

  • To jest prawda. Jednak znam także osoby, których takie wykłady potrafią naprawdę zmotywować do większego działania w długofalowym okresie. Możliwe, że jest to w pewien sposób powiązane z ich „byciem zmotywowanym” (dużo działają) już przed takim eventem :).

  • Rettiwer pisze:

    Ja właśnie mam taki orkres od 3 lat. 3 lata temu udało mi się coś osiagnąć i do teraz przychodzą mi bardzo dobre pomysły ale jak się zabiore za nie zaraz trace chęci. Tylko jak sobie poradzić jeśli jest się 1 osobą bez rzadnych aki osób np: jak w przeszkolu?

    • Trening fizyczny (najlepiej fitness)… pozwala poradzić sobie ze spadkami motywacji na dłuuuuugą metę.

      • Potwierdzam. Jak już nie mam motywacji to udaję się na siłownię. Nie wiem czemu ale jak wracam to czuję się jak PC, któremu właśnie zrobiono reset :)

  • Świetny tekst!

    Niedawno czytałem także, że ludzie z wyższą samooceną mniej się starają. Ludzie z niższą samooceną – są bardziej dokładni, wyczuleni na błędy, bardziej staranni.

    W pewnym więc sensie opłaca się mieć niższą samoocenę :)

    • Gdzieś czytałem (a może słyszałem?), że w pewnym klubie wysokogórskim, najlepsze efekty po pewnym czasie (około rok, dwa) osiągali ci którzy na początku byli przeciętni.

      Najlepsi przekonani o swojej najlepszości nie mieli motywacji do pracy, a najgorsi sobie po prostu nie radzili.

      Ci przeciętni wiedząc, że mają braki w stosunku do najlepszych bardziej się starali i wkładali więcej pracy.

      Więc chyba faktycznie, jeśli zbyt dobrze o sobie myślimy, możemy w ogóle nie mieć motywacji do pracy nad sobą. A wtedy zostaje tylko wykład motywacyjny…

  • Motywacja jest fajna jeśli masz do niej zdrowe podejście – spojrzeć na wszystko z innej strony, zastanowić się nad sobą czy też przyjąć dawkę energii na pewien krótki okres. Oczywiści jeśli dalej jesteś świadomy, że ciągle trzeba nad sobą pracować i jeśli pracując w firmie pamiętasz o tym, że nie ma osób niezastąpionych (to ostatnie pozwala złapać zdrowy dystans do wszystkiego co robimy oraz ustalić priorytety życiowe) :)

  • Ola (Pani Swojego Czasu) pisze:

    Doskonały tekst! Ja w ogóle nie przepadam za słowem „motywacja”. Może dlatego, że ludzie traktują ją jako fizyczny zasób ukryty gdzieś w kącie i wystarczy ten kąt gdzieś znaleźć. Najmniej osób dostrzega ten kąt w samych sobie, najwięcej w zewnętrznych „guru motywacji”

  • Bartek Popiel pisze:

    Świetny tekst Paweł!

    Odnośnie samooceny, to świetne badania zrobiła także Carol Dweck. Wykazała, że dzieciaki z wyższą samooceną radzą sobie gorzej w życiu bo boją się podejmować ryzyko mogące doprowadzić do utraty etykietki.

    Przykładowo jeżeli dzieciaki od małego nazywane są geniuszami itp. to będą podchodziły zachowawczo do trudnych zadań, bo obawiają się, że jak nie podołają zadaniu, to wszyscy dowiedzą się, że wcale takie genialne nie są. Napisała o tym świetną książkę „Nowa psychologia sukcesu”. Bardzo polecam, mnie dała sporo do myślenia pod kątem tego, jak i za co chwalić własne dziecko.

    • Paweł Tkaczyk pisze:

      Znam te badania, to świetna książka, polecam też :)

    • Patryk Ciechanowski pisze:

      Według mnie dobra reputacja, a właściwie świadomość tej reputacji w efekcie prowadzi do podniesienia samooceny. Czy zatem dobra reputacja może też powodować działania zachowawcze? Hmm…

    • CyrylKwasniewski pisze:

      Dobra reputacja dobrej reputacji nierówna.

      Za reputacją idą oczekiwania. Jeśli ktoś od małego jest chwalony za wynik (nie za proces/pracę) będzie miał nawyk dążenia do rezultatów dających pochwałę a nie do ciężkiej pracy. Wówczas samoocena będzie zagrożona w sytuacji zadań z ryzykiem niepowodzenia.

      Pytanie więc na czym zbudowana jest reputacja.

  • Adam pisze:

    Z tą kokainą całkowicie się zgadzam. Jednak, aby mieć reputację trzeba mieć wysoka samoocenę płynącą ze świadomości. Tego nie da żaden wykład czy szkolenie motywacyjne. To ciężka praca nad sobą.

    • Paweł Tkaczyk pisze:

      To prawda. Plus budowanie wizerunku to też jakaś wiedza, której można się nauczyć. Wtedy praca, którą wkładasz ma więcej sensu :)

    • Robert Walkowski pisze:

      Więcej sensu i satysfakcji oczywiście ;)

  • iczek pisze:

    W Polsce pan uje niestety przerażający trend ciągnący nas w kierunkach zaoceanicznych (nadrabiamy nadal lata zaległości), które nie zawsze są dobrym azymutem dla okołomotywacyjnych działań. Używam tej łamanej polszczyzny z dokładnie tych samych powodów, dla których uznaje, ze całą nasza branża treningowo-motywacyjna to w większości niestety kompletnie niemetodologiczne i pozbawione długofalowego oddziaływania spotkania z jakimś tam wzorem wylansowanym poprzez fb czy inny twitter.
    Żal.
    Dochodzi do tego również moja organiczna niechęć, wynikająca chyba z cech charakteru, do wszelakich form ingerencji w samoregulujący się ludzki mechanizm samooceny. Ktoś mi kiedyś udowadniał, że nie zrozumiem nigdy kogoś kto ma (miał) niską samoocenę, bo nie miałem w tym zakresie osobistych doświadczeń. Silne osobowości.
    Z ciekawości jednak wziąłem wiele lat temu w ramach ćwiczeń na studiach udział w takim „spędzie” i nie mogłem wyjść z podziwu jak ludzie cudownie wkręcają się w takie szkolenie. Od tamtego czasu nie dziwi mnie zdolność do manipulacji słabymi jednostkami w zakresie motywacji, kierunków poprowadzenia emocji itd.
    Innymi słowy, podpisuje się w ciemno rękami i kończynami wszelakimi pod wynikami badań, które zrównały z ziemią metodologię i naukowość tych szkoleń. Dodam nawet, że gdyby te badania przeprowadzić dzisiaj, to rygoru naukowości nie przeszedłby nawet jeden promil. Dlaczego? Odpowiedź jest w mediach społecznościowych, które w przecudowny wprost sposób spłyciły pojęcia dotyczące więzi społecznych, samooceny, samo-kształtowania osobowości.

    Samoocena jest kształtowana dzisiaj poprzez wpisy na łolach i ćwierkanie na twicie. Podparta jest ilością kciuków w górze i kciuków w dole. Wpadamy w rozpacz, bo w 10 minut od naszego wpisu na wallu, nikt ne polubił naszego wewnętrznego stanu osobowości zaraz po wysikaniu się. A który to stan koniecznie musiał trafić do grona naszych 39647 znajomych :)
    Spłycam?
    No nie wiem,..
    Prowadzę bloga od 2008 roku. Przeszedłem wszystkie etapu podniety zarówno tą leciwą już platformą, jak i społecznościówkami. Obawiam się, że osoby o niskiej samoocenie popadają w coraz większy konflikt z samym sobą właśnie poprzez zmianę sposobu komunikacji w społeczeństwie. Treningi i szkolenia personalne pogłębiają ten problem poprzez swoją błachość, nienaukowość i braki trenerów w elementarnym przygotowaniu naukowym.

    • Edyta Zając pisze:

      I dlatego powinniśmy walczyć o naukowość a nie o wciskanie bajek! doskonale napisane!

    • KrystianPluciak FlowUp pisze:

      Nauka już dawno przegrała z tzw. kultem cargo…

  • Lenkowski.net pisze:

    Mądre, działające, właściwe. Jak zwykle Panie Pawle, zajebista robota.

    Choć jeśli chodzi o wykłady motywacyjne i porównanie ich do czekolady – uważam że czasem dobrze zjeść tabliczkę, ale jednocześnie zdawać sobie sprawę z tego co się je i ile się powinno. Znam wiele osób którym wykłady motywacyjne pomagały, ale były to osoby które ewidentnie potrzebowały zwiększenia pewności siebie.

    Tak czy siak na to wszystko mam ostatnio jedno słowo – osmoza

  • Doskonały tekst! Ja w ogóle nie przepadam za słowem „motywacja”. Może dlatego, że ludzie traktują ją jako fizyczny zasób ukryty gdzieś w kącie i wystarczy ten kąt gdzieś znaleźć. Najmniej osób dostrzega ten kąt w samych sobie, najwięcej w zewnętrznych „guru motywacji”

  • Świetny tekst Paweł!

    Odnośnie samooceny, to świetne badania zrobiła także Carol Dweck. Wykazała, że dzieciaki z wyższą samooceną radzą sobie gorzej w życiu bo boją się podejmować ryzyko mogące doprowadzić do utraty etykietki.

    Przykładowo jeżeli dzieciaki od małego nazywane są geniuszami itp. to będą podchodziły zachowawczo do trudnych zadań, bo obawiają się, że jak nie podołają zadaniu, to wszyscy dowiedzą się, że wcale takie genialne nie są. Napisała o tym świetną książkę „Nowa psychologia sukcesu”. Bardzo polecam, mnie dała sporo do myślenia pod kątem tego, jak i za co chwalić własne dziecko.

  • Adam pisze:

    Z tą kokainą całkowicie się zgadzam. Jednak, aby mieć reputację trzeba mieć wysoka samoocenę płynącą ze świadomości. Tego nie da żaden wykład czy szkolenie motywacyjne. To ciężka praca nad sobą.

  • Bazyli pisze:

    Zaraz zaraz, ale nie wyjaśniłeś czym konkretnie jest taki „wykład motywacyjny” o którym mówisz, a przynajmniej jakie są jego ramy. Piszesz z jednej strony o „pompowaniu samooceny” a z drugiej nazywasz to „wykładem motywacyjnym”. Jak dla mnie te rzeczy mogą bardzo różnić się od siebie, bo i motywować można na różne sposoby. Motywować można piękną wizją przyszłości (tak np. właściciel firmy motywuje swoich pracowników, przykład: Elon Musk, czy venture-capitalistów do inwestycji, np. founderzy start-upów) – motywować można tworząc zainteresowanie wokół tematu (dobrzy nauczyciele w szkołach) – motywować można patrząc na pozytywne strony porażki i naukę z niej wyciągniętą. Bardzo zbliżonym słowem do motywacja, jest inspiracja – bezpośrednią konsekwencją zainspirowania kogoś do czegoś, jest właśnie zwiększenie jego zmotywowania.

    Czytałem wiele książek literatury „motywacyjnej”, widziałem wiele „wykładów motywacyjnych”, jednak wszystkie były o czymś *konkretnym*. Żaden nie „pompował samooceny” (nie wiem jak sobie to wyobrazić? „jesteście super zajebiści” przez godzinę?). O tym jak lepiej zarządzać czasem i sobą, jak tworzyć plany, by je realizować, o strategiach i zwyczajach ludzi którzy wiele w życiu osiągnęli. O istocie celowości swoich działań, o przemyśleniu i uporządkowaniu swojego systemu wartości, o tym, żeby podążać za swoimi marzeniami, a nie gnić w pracy, która jest piekłem; o tym że warto ryzykować i że nie warto się poddawać. Ba, nawet część Twoich wykładów zahacza o „motivational speaking” w takim wydaniu, jakie go znam.

    Twój artykuł pojawił się bez żadnych przykładów, definicji – a metkę „wykład motywacyjny” można przylepić bardzo wielu wystąpieniom – czytając go, każdy może sobie wyobrażać coś innego. Pewnie są też takie „wykłady motywacyjne”, które tylko „pompują samoocenę”, ale czemu wszystkie mamy wsadzać do jednego worka, pisząc że są „be”? Proszę Cię o klaryfikację.

    • Paweł Tkaczyk pisze:

      OK, bardzo dobre pytanie, podam Ci przykłady. Przede wszystkim mówiłem o „pustym pompowaniu samooceny” („pusty” jest tu słowem kluczowym). Bo inspiracja, Elon Musk czy dobry nauczyciel to zupełnie inna kategoria :)

      Przykładem „pustej” motywacji jest „możesz wszystko” albo „ograniczenia są tylko w Twojej głowie”. Albo – to bardziej niebezpieczny przykład – „ogranicza Cię Twoje otoczenie”. Bo motywatorzy bardzo często stosują ten trick: źle Ci? To zmień otoczenie. Baumeister twierdzi, że samoocena to nasza ocena tego, jak wydaje nam się, że jesteśmy potrzebni naszemu otoczeniu. Jeśli samoocena jest niska (nie czujemy się potrzebni, wartościowi) możemy zrobić dwie rzeczy: postarać się bardziej albo… zmienić otoczenie na takie, które nas będzie potrzebować. Tylko że w tym ostatnim tkwi pułapka – jeśli zmienisz otoczenie na takie, które Cię podziwia, ale niczego od Ciebie nie wymaga… stoisz w miejscu jeśli chodzi o rozwój.

      Jest takie bardzo adekwatne powiedzenie: „Jeśli jesteś najmądrzejszą osobą w pokoju to… prawdopodobnie jesteś w złym pokoju.” Na pewno dobrze się czujesz w tym pokoju, ale przecież nie o to chodzi :)

    • Bazyli pisze:

      Dzięki za odpowiedź. Masz na myśli jakichś konkretnych wykładowców/showmenów którzy stosują tego negatywne strategie?

      Jeszcze odniosę się do Twojego komentarza odnośnie niebezpiecznego „zmień otoczenie”. Słyszałem te słowa od różnych mówców, ale zawsze miały odwrotny wydźwięk do tego co piszesz. Mówisz o tym, że chcą, byś zmienił otoczenie na takie jakie potrzebujesz – ja spotkałem się z tym, żebyś zmienił otoczenie na takie, od którego możesz się czegoś nauczyć. Czyli nie by być najmądrzejszą osobą w pokoju, ale właśnie, żeby być tą najgłupszą. Może nie będziesz czuł się najmądrzej, ale to ile się nauczysz będąc w otoczeniu ludzi, którzy są dla Ciebie inspiracją zmieni Ciebie. No i zgadzam się z tą opinią w 100%. Nie wierzę, że osobie, która chce coś osiągnąć w dziedzinie np. technologii uda się to zrobić będąc otoczony ciągnikami na wsi i pijanymi rolnikami i moherowymi beretami.

      Tu po prostu chodzi o możliwości – będąc w środowisku np. programistów, mamy więcej szans na to, żeby obgadać nasze pomysły z innymi, żeby znaleźć potencjalnych współpracowników, ludzi którzy myślą tak jak my. Ludzi którzy uwierzą we wspólny cel, wspólną przyszłość.

      Ja zmieniłem otoczenie – wyprowadziłem się z miasteczka i z Polski – i po kilku latach uważam że zmieniłem się osobowościowo diametralnie (na lepsze). Byłbym nawet skłonny powiedzieć, że to najważniejsza porada rozwoju osobistego – właśnie zmiana otoczenia na takie, którego aspirujesz być częścią; zaraz obok znalezienia mentorów, osób które są przynajmniej „kilka szczebli” wyżej od nas, od których możemy oczekiwać porad.

      Uważam, ze nie powinniśmy wkładać do jednego worka całej literatury/materiałów „motywacyjnych” / „personal development”, mówiąc, że „szkodzi”. Jak każda branża – są w niej ludzie z dobrymi intencjami i Ci którzym zależy na szybkim wzbogaceniu się kosztem innych.

    • Pawel Ozieblowski pisze:

      a ograniczenia nie są w naszych głowach? to co nas w takim razie ogranicza?

      dlaczego mimo tego, że pracujemy nad sobą popełniamy te same błędy? dążymy do czegoś, chcemy zmian, a kręcimy się w kółko

      motywacji nie brakuje, więc czego ?

    • Bazyli pisze:

      O pustości hasła o „ograniczeniach w głowach” muszę zgodzić się z Pawłem. Dużą część ograniczeń sami sobie stawiamy, ale są też fizyczne oraz czasowe ograniczenia.
      Pierwsze ograniczenie to nasze ciało i fakt, że jesteśmy śmiertelni.
      Prosty przykład: Załóżmy, że nogi zostały nam amputowane, a my chcemy wygrać olimpiadę w biegu. Ogranicza nas nie tyle myślenie, co rzeczywistość. Możemy oczywiście zmienić cel i zamiast tego starać wygrać się paraolimpiadę korzystając z implantów. Ale paraolimpiada to nie jest olimpiada – w takim przypadku jesteśmy realnie ograniczeni i nie możemy osiągnąć naszego właściwego celu.
      Ekstremalny optymista mógłby powiedzieć, że to nie prawda. Zostanie naukowcem, wymyśli jak zmodyfikować geny tak, żeby odrosły mu prawdziwe nogi. Albo zostanie politykiem i lobbystą sportowym, tak, by zmienić zasady olimpiady, by dopuścić osoby z implantami do niej. Jednak w tych przypadkach problemem stanie się czas. Osiągnięcie jednego albo drugiego wymagałoby poświęcenia dziesiątek lat i nie ma gwarantowanego powodzenia. Być może przez ten czas nasze ciało zestarzeje się na tyle, że nie będziemy już w stanie zrealizować naszego celu z zupełnie innego powodu (a może po prostu by zrealizować krok ku niemu nie mieliśmy czasu na intensywne treningi). Do tego dochodzi zwykły element losowości – nie wiemy jak dobrze pobiegną nasi rywale – oni przecież też mają takie samo marzenie – by wygrać. A jednak wszyscy nie mogą wygrać. Rozkład naturalny – krzywa Gaussa – zawsze wygrywa.

    • Paweł Tkaczyk pisze:

      Choćby to, że nie umiesz czegoś zrobić ;) I motywacja Ci nie pomoże. Powiem więcej, jeśli masz wysoką samoocenę, bardziej oglądasz się na to, co ludzie pomyślą, więc podejmujesz mniejsze ryzyko. I w efekcie robisz mniej ;)

    • Social Media Rybka pisze:

      Schematy, nawyki myślowe – nad tym najtrudniej pracować. :) Ale i tak według mnie najważniejsza jest motywacja. Niczego bez niej nie zrobimy. Dosłownie, niczego. :) Co nie znaczy, że każdy wykład na temat motywacji będzie wartościowy. Mam wrażenie, że jest bardzo mało wartościowych treści na ten temat. Chyba najlepiej jest obserwować samego siebie. Patrzeć na to, co na nas wpływa i jak. Co nam pomaga, co szkodzi, w jakich sytuacjach się poddajemy, a jakie dodają nam skrzydeł albo płetw i możemy wtedy wypłynąć na szerokie wody. Można też mówić o ogólnym poczuciu sensu życia/misji – bez tego trudno ruszyć z jakimkolwiek projektem. Pozdrawiam!

    • Bazyli pisze:

      Istotne jest jednak to, że samoocena wcale nie musi iść w parze z motywacją.

  • W Polsce pan uje niestety przerażający trend ciągnący nas w kierunkach zaoceanicznych (nadrabiamy nadal lata zaległości), które nie zawsze są dobrym azymutem dla okołomotywacyjnych działań. Używam tej łamanej polszczyzny z dokładnie tych samych powodów, dla których uznaje, ze całą nasza branża treningowo-motywacyjna to w większości niestety kompletnie niemetodologiczne i pozbawione długofalowego oddziaływania spotkania z jakimś tam wzorem wylansowanym poprzez fb czy inny twitter.
    Żal.
    Dochodzi do tego również moja organiczna niechęć, wynikająca chyba z cech charakteru, do wszelakich form ingerencji w samoregulujący się ludzki mechanizm samooceny. Ktoś mi kiedyś udowadniał, że nie zrozumiem nigdy kogoś kto ma (miał) niską samoocenę, bo nie miałem w tym zakresie osobistych doświadczeń. Silne osobowości.
    Z ciekawości jednak wziąłem wiele lat temu w ramach ćwiczeń na studiach udział w takim „spędzie” i nie mogłem wyjść z podziwu jak ludzie cudownie wkręcają się w takie szkolenie. Od tamtego czasu nie dziwi mnie zdolność do manipulacji słabymi jednostkami w zakresie motywacji, kierunków poprowadzenia emocji itd.
    Innymi słowy, podpisuje się w ciemno rękami i kończynami wszelakimi pod wynikami badań, które zrównały z ziemią metodologię i naukowość tych szkoleń. Dodam nawet, że gdyby te badania przeprowadzić dzisiaj, to rygoru naukowości nie przeszedłby nawet jeden promil. Dlaczego? Odpowiedź jest w mediach społecznościowych, które w przecudowny wprost sposób spłyciły pojęcia dotyczące więzi społecznych, samooceny, samo-kształtowania osobowości.

    Samoocena jest kształtowana dzisiaj poprzez wpisy na łolach i ćwierkanie na twicie. Podparta jest ilością kciuków w górze i kciuków w dole. Wpadamy w rozpacz, bo w 10 minut od naszego wpisu na wallu, nikt ne polubił naszego wewnętrznego stanu osobowości zaraz po wysikaniu się. A który to stan koniecznie musiał trafić do grona naszych 39647 znajomych :)
    Spłycam?
    No nie wiem,..
    Prowadzę bloga od 2008 roku. Przeszedłem wszystkie etapu podniety zarówno tą leciwą już platformą, jak i społecznościówkami. Obawiam się, że osoby o niskiej samoocenie popadają w coraz większy konflikt z samym sobą właśnie poprzez zmianę sposobu komunikacji w społeczeństwie. Treningi i szkolenia personalne pogłębiają ten problem poprzez swoją błachość, nienaukowość i braki trenerów w elementarnym przygotowaniu naukowym.

  • Mądre, działające, właściwe. Jak zwykle Panie Pawle, zajebista robota.

    Choć jeśli chodzi o wykłady motywacyjne i porównanie ich do czekolady – uważam że czasem dobrze zjeść tabliczkę, ale jednocześnie zdawać sobie sprawę z tego co się je i ile się powinno. Znam wiele osób którym wykłady motywacyjne pomagały, ale były to osoby które ewidentnie potrzebowały zwiększenia pewności siebie.

    Tak czy siak na to wszystko mam ostatnio jedno słowo – osmoza

  • Zaraz zaraz, ale nie wyjaśniłeś czym konkretnie jest taki „wykład motywacyjny” o którym mówisz, a przynajmniej jakie są jego ramy. Piszesz z jednej strony o „pompowaniu samooceny” a z drugiej nazywasz to „wykładem motywacyjnym”. Jak dla mnie te rzeczy mogą bardzo różnić się od siebie, bo i motywować można na różne sposoby. Motywować można piękną wizją przyszłości (tak np. właściciel firmy motywuje swoich pracowników, przykład: Elon Musk, czy venture-capitalistów do inwestycji, np. founderzy start-upów) – motywować można tworząc zainteresowanie wokół tematu (dobrzy nauczyciele w szkołach) – motywować można patrząc na pozytywne strony porażki i naukę z niej wyciągniętą. Bardzo zbliżonym słowem do motywacja, jest inspiracja – bezpośrednią konsekwencją zainspirowania kogoś do czegoś, jest właśnie zwiększenie jego zmotywowania.

    Czytałem wiele książek literatury „motywacyjnej”, widziałem wiele „wykładów motywacyjnych”, jednak wszystkie były o czymś *konkretnym*. Żaden nie „pompował samooceny” (nie wiem jak sobie to wyobrazić? „jesteście super zajebiści” przez godzinę?). O tym jak lepiej zarządzać czasem i sobą, jak tworzyć plany, by je realizować, o strategiach i zwyczajach ludzi którzy wiele w życiu osiągnęli. Ba, nawet część Twoich wykładów zahacza o „motivational speaking” w takim wydaniu, jakie go znam.

    Twój artykuł pojawił się bez żadnych przykładów, definicji – a metkę „wykład motywacyjny” można przylepić bardzo wielu wystąpieniom – czytając go, każdy może sobie wyobrażać coś innego. Proszę Cię o klaryfikację.

    • OK, bardzo dobre pytanie, podam Ci przykłady. Przede wszystkim mówiłem o „pustym pompowaniu samooceny” („pusty” jest tu słowem kluczowym). Bo inspiracja, Elon Musk czy dobry nauczyciel to zupełnie inna kategoria :)

      Przykładem „pustej” motywacji jest „możesz wszystko” albo „ograniczenia są tylko w Twojej głowie”. Albo – to bardziej niebezpieczny przykład – „ogranicza Cię Twoje otoczenie”. Bo motywatorzy bardzo często stosują ten trick: źle Ci? To zmień otoczenie. Baumeister twierdzi, że samoocena to nasza ocena tego, jak wydaje nam się, że jesteśmy potrzebni naszemu otoczeniu. Jeśli samoocena jest niska (nie czujemy się potrzebni, wartościowi) możemy zrobić dwie rzeczy: postarać się bardziej albo… zmienić otoczenie na takie, które nas będzie potrzebować. Tylko że w tym ostatnim tkwi pułapka – jeśli zmienisz otoczenie na takie, które Cię podziwia, ale niczego od Ciebie nie wymaga… stoisz w miejscu jeśli chodzi o rozwój.

      Jest takie bardzo adekwatne powiedzenie: „Jeśli jesteś najmądrzejszą osobą w pokoju to… prawdopodobnie jesteś w złym pokoju.” Na pewno dobrze się czujesz w tym pokoju, ale przecież nie o to chodzi :)

      • Dzięki za odpowiedź. Masz na myśli jakichś konkretnych wykładowców/showmenów którzy stosują tego negatywne strategie?

        Jeszcze odniosę się do Twojego komentarza odnośnie niebezpiecznego „zmień otoczenie”. Słyszałem te słowa od różnych mówców, ale zawsze miały odwrotny wydźwięk do tego co piszesz. Mówisz o tym, że chcą, byś zmienił otoczenie na takie jakie potrzebujesz – ja spotkałem się z tym, żebyś zmienił otoczenie na takie, od którego możesz się czegoś nauczyć. Czyli nie by być najmądrzejszą osobą w pokoju, ale właśnie, żeby być tą najgłupszą. Może nie będziesz czuł się najmądrzej, ale to ile się nauczysz będąc w otoczeniu ludzi, którzy są dla Ciebie inspiracją zmieni Ciebie. No i zgadzam się z tą opinią w 100%. Nie wierzę, że osobie, która chce coś osiągnąć w dziedzinie np. technologii uda się to zrobić będąc otoczony ciągnikami na wsi i pijanymi rolnikami i moherowymi beretami.

        Tu po prostu chodzi o możliwości – będąc w środowisku np. programistów, mamy więcej szans na to, żeby obgadać nasze pomysły z innymi, żeby znaleźć potencjalnych współpracowników, ludzi którzy myślą tak jak my. Ludzi którzy uwierzą we wspólny cel, wspólną przyszłość.

        Ja zmieniłem otoczenie – wyprowadziłem się z miasteczka i z Polski – i po kilku latach uważam że zmieniłem się osobowościowo diametralnie (na lepsze). Byłbym nawet skłonny powiedzieć, że to najważniejsza porada rozwoju osobistego – właśnie zmiana otoczenia na takie, którego aspirujesz być częścią; zaraz obok znalezienia mentorów, osób które są przynajmniej „kilka szczebli” wyżej od nas, od których możemy oczekiwać porad.

        Uważam, ze nie powinniśmy wkładać do jednego worka całej literatury „motywacyjnej” / „personal development”, mówiąc, że jest „be”. Jak każda dziedzina – są ludzie z dobrymi intencjami i Ci którzym zależy na szybkim wzbogaceniu się kosztem innych.

      • Pawel Ozieblowski pisze:

        a ograniczenia nie są w naszych głowach? to co nas w takim razie ogranicza?

        dlaczego mimo tego, że pracujemy nad sobą popełniamy te same błędy? dążymy do czegoś, chcemy zmian, a kręcimy się w kółko

        motywacji nie brakuje, więc czego ?

        • O pustości hasła o „ograniczeniach w głowach” muszę zgodzić się z Pawłem. Dużą część ograniczeń sami sobie stawiamy, ale są też fizyczne oraz czasowe ograniczenia.
          Pierwsze ograniczenie to nasze ciało i fakt, że jesteśmy śmiertelni.
          Prosty przykład: Załóżmy, że nogi zostały nam amputowane, a my chcemy wygrać olimpiadę w biegu. Ogranicza nas nie tyle myślenie, co rzeczywistość. Możemy oczywiście zmienić cel i zamiast tego starać wygrać się paraolimpiadę korzystając z implantów. Ale paraolimpiada to nie jest olimpiada – w takim przypadku jesteśmy realnie ograniczeni i nie możemy osiągnąć naszego właściwego celu.
          Ekstremalny optymista mógłby powiedzieć, że to nie prawda. Zostanie naukowcem, wymyśli jak zmodyfikować geny tak, żeby odrosły mu prawdziwe nogi. Albo zostanie politykiem i lobbystą sportowym, tak, by zmienić zasady olimpiady, by dopuścić osoby z implantami do niej. Jednak w tych przypadkach problemem stanie się czas. Osiągnięcie jednego albo drugiego wymagałoby poświęcenia dziesiątek lat i nie ma gwarantowanego powodzenia. Być może przez ten czas nasze ciało zestarzeje się na tyle, że nie będziemy już w stanie zrealizować naszego celu z zupełnie innego powodu (a może po prostu by zrealizować krok ku niemu nie mieliśmy czasu na intensywne treningi). Do tego dochodzi zwykły element losowości – nie wiemy jak dobrze pobiegną nasi rywale – oni przecież też mają takie samo marzenie – by wygrać. A jednak wszyscy nie mogą wygrać. Rozkład naturalny – krzywa Gaussa – zawsze wygrywa.

        • Choćby to, że nie umiesz czegoś zrobić ;) I motywacja Ci nie pomoże. Powiem więcej, jeśli masz wysoką samoocenę, bardziej oglądasz się na to, co ludzie pomyślą, więc podejmujesz mniejsze ryzyko. I w efekcie robisz mniej ;)

          • Istotne jest jednak to, że samoocena wcale nie musi iść w parze z motywacją.

  • personalchallenge.pl pisze:

    Dzięki za ten post. Postaram się pogrzebać dalej, poszukać więcej badań i pociągnąć dalej temat. W 100% zgadzamy się z tym co napisałeś i cieszymy się, że ktoś głośno w końcu zaczyna o tym mówić!

  • Katarzyna Bruzda-Lecyk pisze:

    Mam opór na takie nakręcające metody „motywacyjne”.
    Moim zdaniem tak właśnie działają wszystkie drogi na skróty.
    Obliczone na szybki efekt, ostatecznie prowadzą na manowce.
    Ciekawy tekst.

  • Tomasz pisze:

    Jest taki film Sztanga i cash (Pain & Gain). Fajnie pokazuje co wykłady motywacyjne potrafią zrobić z psychiką. Sam film nie jest może porywający, ale ponieważ oparty jest na prawdziwej historii to warto go zobaczyć.

  • Dzięki za ten post. Postaram się pogrzebać dalej, poszukać więcej badań i pociągnąć dalej temat. W 100% zgadzamy się z tym co napisałeś i cieszymy się, że ktoś głośno w końcu zaczyna o tym mówić!

  • Rafał pisze:

    Dla mnie motywacja jest dobra, zła jest demotywacja. Bo motywuje się do dobrych rzeczy. Nie słyszałem by ktoś „motywował” do zbrodni bo to słowo jest przypisane dobrym czynnościom.
    Problem polaga na tym jak motywujemy. Jeśli szkoleniowiec motywuje za pomocą tanich trików, nieprawdziwych teorii obiecując łatwe rozwiązania, manipulując, wtedy nie motywuje, a ludziom to szkodzi właśnie dlatego, że jest nieprawdą.
    Nie słyszałem by ludziom zaszkodziła prawdziwa motywacja.
    Niektórzy szkoleniowcy najbardziej motywują do zakupu kolejnego, jeszcze bardziej cudownego szkolenia dlatego nadmuchują balonik by ludzie kojarzyli szkolenie z pozytywnymi emocjami.

    • Paweł Tkaczyk pisze:

      Dokładnie o tym mówię :) Amerykanie mają nawet określenie „seminar junkies”, czyli ludzie uzależnieni od kolejnego „kopa motywacyjnego”, który właściwie nic nie daje.

  • Ania Piwowarska pisze:

    Budowanie swojej reputacji tak, ale na tym, co jest w nas prawdziwe i żywe – w oparciu o autentyczność i znajomość siebie – w naszych możliwościach i ograniczeniach. Do tego namawiam w książce „Autentyczność przyciąga”. Nie lubię słowa motywacja, bo kojarzy mi się z amerykańskim uśmiechem i 5 tajnymi trickami do opanowania w 15 minut dla każdego bez wyjątku (tak przynajmniej głosi obietnica). Ale… lubię być inspirowana, lubię wybierać dla siebie to, co jest mi w danym momencie potrzebne, lubię się rozwijać, rozkminiać i przyglądać sobie. W działce szkoleniow-rozwojowej i w książkach z tej dziedziny, poza „motywacyjnym hajem”, można znaleźć mnóstwo okazji do rozwoju i poznawania siebie. Nie wrzucałabym ich wszystkich do jednego worka na śmieci.

  • Bogdan Markowicz pisze:

    Batmanie jest to tekst dobry bardzo:) dzięki.

    • Paweł Tkaczyk pisze:

      Dziękuję, Bogdanie :)

  • Mam opór na takie nakręcające metody „motywacyjne”.
    Moim zdaniem tak właśnie działają wszystkie drogi na skróty.
    Obliczone na szybki efekt, ostatecznie prowadzą na manowce.
    Ciekawy tekst.

  • Tomasz pisze:

    Jest taki film Sztanga i cash (Pain & Gain). Fajnie pokazuje co wykłady motywacyjne potrafią zrobić z psychiką. Sam film nie jest może porywający, ale ponieważ oparty jest na prawdziwej historii to warto go zobaczyć.

  • Rafał pisze:

    Dla mnie motywacja jest dobra, zła jest demotywacja. Bo motywuje się do dobrych rzeczy. Nie słyszałem by ktoś „motywował” do zbrodni bo to słowo jest przypisane dobrym czynnościom.
    Problem polaga na tym jak motywujemy. Jeśli szkoleniowiec motywuje za pomocą tanich trików, nieprawdziwych teorii obiecując łatwe rozwiązania, manipulując, wtedy nie motywuje, a ludziom to szkodzi właśnie dlatego, że jest nieprawdą.
    Nie słyszałem by ludziom zaszkodziła prawdziwa motywacja.
    Niektórzy szkoleniowcy najbardziej motywują do zakupu kolejnego, jeszcze bardziej cudownego szkolenia dlatego nadmuchują balonik by ludzie kojarzyli szkolenie z pozytywnymi emocjami.

    • Dokładnie o tym mówię :) Amerykanie mają nawet określenie „seminar junkies”, czyli ludzie uzależnieni od kolejnego „kopa motywacyjnego”, który właściwie nic nie daje.

  • Greg Orius pisze:

    Pamietam fale obsmiechiwania sie w necie z chlopaczka, ktory powtarzal na video jak mantre „Jestem zwyciezcOM”… dal sie „napompowac” wg tego co piszesz… Ciekawe jak sobie dzis radzi w zyciu (zakladajac ze zyje)

  • Budowanie swojej reputacji tak, ale na tym, co jest w nas prawdziwe i żywe – w oparciu o autentyczność i znajomość siebie – w naszych możliwościach i ograniczeniach. Do tego namawiam w książce „Autentyczność przyciąga”. Nie lubię słowa motywacja, bo kojarzy mi się z amerykańskim uśmiechem i 5 tajnymi trickami do opanowania w 15 minut dla każdego bez wyjątku (tak przynajmniej głosi obietnica). Ale… lubię być inspirowana, lubię wybierać dla siebie to, co jest mi w danym momencie potrzebne, lubię się rozwijać, rozkminiać i przyglądać sobie. W działce szkoleniow-rozwojowej i w książkach z tej dziedziny, poza „motywacyjnym hajem”, można znaleźć mnóstwo okazji do rozwoju i poznawania siebie. Nie wrzucałabym ich wszystkich do jednego worka na śmieci.

  • Jacek Tyrański pisze:

    To już wiem dlaczego w szkole miałem same dwóje nikt mnie nie kochał i miałem pryszcze. Po prostu nikt nie powiedział światu że jestem zajebisty :(

  • Remigiusz Kinas pisze:

    Bardzo dobry tekst!

  • Greg Orius pisze:

    Paweł Jesteś zwycienscom!

  • Michał Pasterski pisze:

    Warto dodać, w jaki sposób pop-motywacja wpływa na nasze poczucie własnej wartości.

    Idee głoszone na seminariach motywacyjnych tworzą u ludzi nierealne oczekiwania wobec siebie. Działa to tak – gdy jestem na wykładzie i dowiaduję się, że mogę wszystko, jeśli tylko zechcę, oczekuję od siebie, że rzeczywiście będę mógł przenosić góry. Wracam do mojego życia, w którym okazuje się, że jednak nie mogę wszystkiego, że to nie jest takie proste. Motywacja spadła i wróciły stare blokady. Pojawia się pytanie – kto jest temu winny? Guru jest nieomylny, więc zapewne – „To ze mną jest coś nie tak. Nie starałem się wystarczająco, nie rozumiem tego, co guru mi powiedział, jestem zepsuty od środka.” Wygórowane oczekiwania są zatem niszczycielem naszego poczucia własnej wartości, bo gdy za bardzo uwierzymy w siebie, możemy się równie bardzo rozczarować sobą.

    „Jestem zwycięzcą” jest tak samo niezdrowe jak „jestem do niczego”. Potrzebujemy realistycznego spojrzenia na siebie, tylko wtedy będziemy mogli wyznaczyć sobie sensowną i opartą o rzeczywistość ścieżkę rozwoju.

  • Jacek Tyrański pisze:

    Ro już wiem dlaczego w szkole miałem same dwóje nikt mnie nie kochał i miałem pryszcze. Po prostu nikt nie powiedział światu że jestem zajebisty :(

  • Andżelika Bieńkowska pisze:

    Zależy też z jakiego punktu wychodzisz, kiedy wchodzisz… na szkolenie motywacyjne.

    Chodząc na tego typu spotkania (a tak, bywam i na takich i uważam je za świetną zabawę – poza tym, lubię sama czegoś doświadczyć, jeśli mam to ocenić) doskonale wiem, że ONE NIC MI NIE DADZĄ w perspektywie „zmiany życia”.

    Doskonale wiem, że moja praca i kawał świetnej roboty jaki odwaliłam przez ostanie kilka długich lat pracy nad własnymi przekonaniami i tym, kim jestem i czego chcę od życia jest gwarancją lifelong, ponieważ zmieniłam siebie tę codzienną – swoje myśli, wzorce zachowań w zwyczajnych sytuacjach.

    Wykłady motywacyjne są super, jeśli ktoś jest już dosyć ogarnięty z samym sobą i nie oczekuje, że przyjdzie Pan Mówca i zmieni jego życie. To nie on jest od tego, ale Ty sam. I mam cholerną przyjemność z tej świadomości na co dzień.

    • Przeczytałem przy okazji też Twoje poprzednie komentarze – nie prowadzisz już bloga gethappy.pl :( ? Byłem ciekawy co tam znajdę

      • Andżelika Bieńkowska pisze:

        Prowadzę!
        Musiał przejść inwentaryzację, ale pierwszy oficjalny wpis na nowej odsłonie pojawi się po 20 września prosto z egzotycznej Australii. ;)

        • Oh yeah! W takim razie czekam i po 20 września prześlę komentarz, ale tym razem z egzotycznej (dla Australijczyków :D) Irlandii

  • Warto dodać, w jaki sposób pop-motywacja wpływa na nasze poczucie własnej wartości.

    Idee głoszone na seminariach motywacyjnych tworzą u ludzi nierealne oczekiwania wobec siebie. Działa to tak – gdy jestem na wykładzie i dowiaduję się, że mogę wszystko, jeśli tylko zechcę, oczekuję od siebie, że rzeczywiście będę mógł przenosić góry. Wracam do mojego życia, w którym okazuje się, że jednak nie mogę wszystkiego, że to nie jest takie proste. Motywacja spadła i wróciły stare blokady. Pojawia się pytanie – kto jest temu winny? Guru jest nieomylny, więc zapewne – „To ze mną jest coś nie tak. Nie starałem się wystarczająco, nie rozumiem tego, co guru mi powiedział, jestem zepsuty od środka.” Wygórowane oczekiwania są zatem niszczycielem naszego poczucia własnej wartości, bo gdy za bardzo uwierzymy w siebie, możemy się równie bardzo rozczarować sobą.

    „Jestem zwycięzcą” jest tak samo niezdrowe jak „jestem do niczego”. Potrzebujemy realistycznego spojrzenia na siebie, tylko wtedy będziemy mogli wyznaczyć sobie sensowną i opartą o rzeczywistość ścieżkę rozwoju.

  • Edyta Zając pisze:

    Podoba mi się, że o tym wspomniałeś. Miałam kilka razy „przyjemność” wziąć udział w wykładach motywacyjnych (na szczęście jako fotograf) i już wtedy, 7 lat temu, nie mogłam wyjść z przerażenia. Polskie guru wykładów motywacyjnych zwaliło mnie z nóg. Ludzie, którzy płaczą, szaleją, patrzą z uwielbieniem na człowieka, który wkręcał im to, o czym wspomniałeś. Niby dobrze – fajnie jest usłyszeć, że można zrobić wszystko, spełnić każde marzenie. Dobrze to usłyszeć szczególnie w młodym wieku, gdy z każdej strony widzimy ograniczenia – brak kasy (nawet na kredyt), słaba praca, itd. Pytam jednak o coś więcej: co z praktyką? Co po takim wykładzie? Co mam zrobić, gdy wrócę do domu? Niestety podczas tych wykładów można było usłyszeć: kup nasze szkolenie, dowiesz się więcej.

    • KrystianPluciak FlowUp pisze:

      Kup jeszcze tylko jedno szkolenie, za jedyne 5 tyś, a już będziesz bogaty, tylko szczęśliwy itp.

      Ale z 2 strony jacy to wspaniali sprzedawcy. Świetnie budują zwłaszcza opowieści…

      Aczkolwiek mają świetny target. Będę robić wydarzenie na ten temat, przerażające jest to co się dzieje. A wkracza to już w „naukowe” pisma, uczelnie…

  • Podoba mi się, że o tym wspomniałeś. Miałam kilka razy „przyjemność” wziąć udział w wykładach motywacyjnych (na szczęście jako fotograf) i już wtedy, 7 lat temu, nie mogłam wyjść z przerażenia. Polskie guru wykładów motywacyjnych zwaliło mnie z nóg. Ludzie, którzy płaczą, szaleją, patrzą z uwielbieniem na człowieka, który wkręcał im to, o czym wspomniałeś. Niby dobrze – fajnie jest usłyszeć, że można zrobić wszystko, spełnić każde marzenie. Dobrze to usłyszeć szczególnie w młodym wieku, gdy z każdej strony widzimy ograniczenia – brak kasy (nawet na kredyt), słaba praca, itd. Pytam jednak o coś więcej: co z praktyką? Co po takim wykładzie? Co mam zrobić, gdy wrócę do domu? Niestety podczas tych wykładów można było usłyszeć: kup nasze szkolenie, dowiesz się więcej.

    • Kup jeszcze tylko jedno szkolenie, za jedyne 5 tyś, a już będziesz bogaty, tylko szczęśliwy itp.

      Ale z 2 strony jacy to wspaniali sprzedawcy. Świetnie budują zwłaszcza opowieści…

      Aczkolwiek mają świetny target. Będę robić wydarzenie na ten temat, przerażające jest to co się dzieje. A wkracza to już w „naukowe” pisma, uczelnie…

  • Mariusz Orzelski pisze:

    Paweł, fajnie, że poruszyłeś temat. Wnioskuję z treści: na przykład wykład motywacyjny może wpływać na samoocenę, samoocena natomiast nie wpływa na poziom życia. Natomiast ocena innych wpływa na poziom życia. Wniosek jest taki, że nie ma co się przejmować samooceną a zamiast tego oceną innych. Skąd się jednak bierze ocena innych? Może to jest największy przekręt naszych czasów (marketingowy)? Że wierzymy w ocenę innych zamiast naszą własną prawdę? Ciekaw jestem jakie prace (200) przeszły naukowe kryteria motywowania… i czy rzeczywiście motywowały (ach ci naukowcy). Jak rozumiem to chyba masz ochotę bronić tych uciskanych, którzy „naiwnie” poszli na jakieś wydarzenie, które mogło ich zmotywować czy zainspirować (pewnie doświadczyli efektu Pigmaliona, tylko jednorazowo bo wydarzenie było jednorazowe). Moim zdaniem problem leży zupełnie gdzie indziej. Zapomnieliśmy co to jest pragnienie serca, odwaga, wybór a chcemy robić tylko to, co Nam się opłaca (naukowo udowodnione, że działa), a nie autentycznie chce. Sam też to robiłem. Czy to nie dziwne, że chcemy być zmotywowani do robienia rzeczy, których nie chcemy robić? Przecież gdybyśmy chcieli to byśmy je robili. Więc powstaje pytanie czemu chcemy… tego, czego nie chcemy? Jak pozbyć się tego konfliktu. Rozwiązanie tego rebusa zajmuje parę lat… raczej. A bycie w środowisku ludzi, którzy wierzą, że możemy zacząć robić to, co naprawdę chcemy i kochamy jest, myślę, naprawdę świetnym sposobem na start (gorzej jeżeli to koniec)… Osobiście życzę Nam wszystkim szczęścia czyli żebyśmy ZAWSZE naprawdę działali… z całego serca. Dzięki za artykuł i pozdrowienia :)

  • Paweł, fajnie, że poruszyłeś temat. Wnioskuję z treści: na przykład wykład motywacyjny może wpływać na samoocenę, samoocena natomiast nie wpływa na poziom życia. Natomiast ocena innych wpływa na poziom życia. Wniosek jest taki, że nie ma co się przejmować samooceną a zamiast tego oceną innych. Skąd się jednak bierze ocena innych? Może to jest największy przekręt naszych czasów (marketingowy)? Że wierzymy w ocenę innych zamiast naszą własną prawdę? Ciekaw jestem jakie prace (200) przeszły naukowe kryteria motywowania… i czy rzeczywiście motywowały (ach ci naukowcy). Jak rozumiem to chyba masz ochotę bronić tych uciskanych, którzy „naiwnie” poszli na jakieś wydarzenie, które mogło ich zmotywować czy zainspirować (pewnie doświadczyli efektu Pigmaliona, tylko jednorazowo bo wydarzenie było jednorazowe). Moim zdaniem problem leży zupełnie gdzie indziej. Zapomnieliśmy co to jest pragnienie serca, odwaga, wybór a chcemy robić tylko to, co Nam się opłaca (naukowo udowodnione, że działa), a nie autentycznie chce. Sam też to robiłem. Czy to nie dziwne, że chcemy być zmotywowani do robienia rzeczy, których nie chcemy robić? Przecież gdybyśmy chcieli to byśmy je robili. Więc powstaje pytanie czemu chcemy… tego, czego nie chcemy? Jak pozbyć się tego konfliktu. Rozwiązanie tego rebusa zajmuje parę lat… raczej. A bycie w środowisku ludzi, którzy wierzą, że możemy zacząć robić to, co naprawdę chcemy i kochamy jest, myślę, naprawdę świetnym sposobem na start (gorzej jeżeli to koniec)… Osobiście życzę Nam wszystkim szczęścia czyli żebyśmy ZAWSZE naprawdę działali… z całego serca. Dzięki za artykuł i pozdrowienia :)

  • Social Media Rybka pisze:

    Fajnie by było, gdyby wykłady motywacyjne faktycznie przyczyniały się do zmian. Motywacja to bardzo ważny temat. Można mieć wysoką samoocenę, a motywację minimalną. Tak czy owak, wiele wykładów faktycznie szkodzi i działa podobnie jak narkotyki. Niestety prawda jest taka, że nie ma jednego sposobu na sukces, szczęście, a także na poruszenie własnej motywacji. Pozdrawiam! :)

    • Magdalena Widłak-psychetee.pl pisze:

      To nie wykłady maja przyczyniać się do zmian, a nasze działanie.

  • Katarzyna Stachurska-Rexha pisze:

    dobry tekst :)

  • Anka Michałek pisze:

    Byle tylko „reputacja” była podawana jako zbilansowany i zdrowy posiłek. Bo także na siłowni można przedobrzyć i potrawy mogą być zbyt wymyśle, trochę na zasadzie przerostu formy nad treścią (też narkotyk ale ładnie opakowany). A druga strona medalu, to że istnieje coś takiego jak 'wysoki potencjał’, jest przedmiotem badań neurobiologów, pediatrów, psychologów i psychiatrów. To ciekawy i obszerny temat o ludziach, którym wysoki potencjał czasem przeszkadza żyć (tzw. Gifted lub Haut Potentiel).
    Co do artykułu, to cieszę się, że go czytam. Zgadzam się z całością. Zawsze czułam, że ta papka jest w gruncie rzeczy grą na moich emocjach, jest zwyczajnie manipulacją. Wyrażanie otwarcie opinii krytycznej, kończyło się pomrukiem dezaprobaty, banicją 'a kysz, bo nie myślisz pozytywnie, a kysz diable wcielony’.
    Może dlatego nie przepadam za polityką i wszelakimi zborami, społecznościami i -izmami. Podobne mechanizmy.
    Dobrze czytać, co samemu się wie.

  • Anka Michałek pisze:

    Byle tylko „reputacja” była podawana jako zbilansowany i zdrowy posiłek. Bo także na siłowni można przedobrzyć i potrawy mogą być zbyt wymyśle, trochę na zasadzie przerostu formy nad treścią (też narkotyk ale ładnie opakowany). A druga strona medalu, to że istnieje coś takiego jak 'wysoki potencjał’, jest przedmiotem badań neurobiologów, pediatrów, psychologów i psychiatrów. To ciekawy i obszerny temat o ludziach, którym wysoki potencjał czasem przeszkadza żyć (tzw. Gifted lub Haut Potentiel).
    Co do artykułu, to cieszę się, że go czytam. Zgadzam się z całością. Zawsze czułam, że ta papka jest w gruncie rzeczy grą na moich emocjach, jest zwyczajnie manipulacją. Wyrażanie otwarcie opinii krytycznej, kończyło się pomrukiem dezaprobaty, banicją 'a kysz, bo nie myślisz pozytywnie, a kysz diable wcielony’.
    Może dlatego nie przepadam za polityką i wszelakimi zborami, społecznościami i -izmami. Podobne mechanizmy.
    Dobrze czytać, co samemu się wie.

  • Guest pisze:

    Pamiętam, jak kiedyś na jednym z wykładów usłyszałam zdanie, które do dziś gdzieś tam dźwięczy  mi w uszach i niejednokrotnie się potwierdziło: „w pracy wcale nie awansują ci co są najlepsi i najwięcej pracują, tylko ci, którzy się na takich kreują przed szefem” ;)

  • Motywacją zaczęłam się interesować ponad trzy lata temu. Na początku sama jej szukałam, ale dopiero po przeczytaniu paru książek oraz wysłuchaniu wykładów zrozumiałam, że dawka tego typu dawka motywacji jest dobra, ale w przypadku osoby, która stale dąży do celu, a zdarzył jej się okresowy spadek formy. Wykłady tego typu są do … niczego jeśli nie chce nam się na co dzień ruszyć z kanapy. Nie ma cudownego sposobu na osiągnięcie sukcesu w krótkim okresie. Motywacja to nie tylko „Jesteś super” do rozczochranej siebie patrzącej w lustro. Pozdrawiam!

  • {"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
    >