Sytuacja wygląda następująco: Klient prosi o wycenę, powiedzmy na folder. Projekt plus druk w zaokrągleniu wyceniam na 10.000 PLN. Wycena ląduje u Klienta, Klient odpowiada: „Strasznie drogo wyszło… Proszę o niższą wycenę.”
Możesz oczywiście wysłać do niego niższą wycenę. Jednak jaki sygnał wysyłasz razem z obniżeniem ceny? „Moja wycena była trochę na wyrost jako wstęp do negocjacji. Jeśli będziesz walczył, to coś z tego uszczkniesz. Jeśli bierzesz ją bez dyskusji, jesteś frajer”. To nie jest dobry sposób na budowanie swojej marki.
Co robić w takiej sytuacji? Przenieść ciężar obniżenia ceny na… Klienta. Ja mówię coś takiego: „Oczywiście, że cena może być niższa. Proszę przejrzeć projekt i podać mi rzeczy, z których możemy zrezygnować. Zmniejszenie ilości stron lub nakładu bez problemu obniży cenę do akceptowanego przez Państwa poziomu”.
Sygnał, który wysyłam, jest jasny. Wycena jest policzona optymalnie. Nie jestem w stanie niczego opuścić bez pogorszenia jakości. Wolę więc spytać, z czego powinienem zrezygnować.
Klient oczywiście może nalegać na zrobienie „tego samego w niższej cenie”. Jednak po pierwsze, jest to już sygnał ostrzegawczy dla Ciebie (skoro marudzi o pieniądze przed podjęciem współpracy, dalej będzie tylko gorzej), po drugie, niektórzy Klienci rozumieją logikę i doceniają to, że akceptacja wyceny nie oznacza „frajerstwa”.
Jest jeszcze jedna sytuacja. Klient po otrzymaniu wyceny odpowiada „wygląda OK, ale na jaki rabat mogę liczyć?”. Znowu, motywacja jest taka sama jak poprzednio. Zapytanie o rabat nic nie kosztuje, a można sporo zyskać. Jak zareagować na to pytanie? Odpowiedzi jest pewnie sporo. Można próbować tłumaczyć jakość i to, że polityką firmy jest przygotowywać optymalną wycenę, bez potrzeby proszenia o rabaty. Mam jednak dużo lepszy sposób…
Na pytanie o rabat w bezpośredniej rozmowie z Klientem robię wielkie oczy i pytam: „Rabat? Ale za co?”
Możesz się śmiać, ale technika ta jest o wiele bardziej skuteczna, niż długie wywody. Dlaczego działa? Po pierwsze, przysłowiowe „wielkie oczy” pokazują Klientowi, że zrobił coś, co nie jest powszechne czy „społecznie akceptowane”. To zmusi go do myślenia, czy przypadkiem nie strzelił jakiejś gafy. Po drugie, następujące po zdziwieniu pytanie zmusza do rzetelnej odpowiedzi. Skoro zachowałeś się już tak, jak się zachowałeś (a moje zdziwienie pokazuje, że ludzie tak nie robią), to dlaczego? Co sprawiło, że pytasz o upust? Jesteś kimś wyjątkowym? Zlecenie jest wyjątkowe? Może masz Kartę Stałego Klienta, o której nic nie wiem?
Okazuje się, że Klient najczęściej chce upust „za nic”. A z tego ciężko się wytłumaczyć…
Czy rabaty są złe?
Nie są, pod warunkiem, że są sprawiedliwe. To znaczy obowiązuje zasada „coś za coś”. Rabat „za nic” psuje rynek. Czy daję rabaty? Tak. Ale dokładnie wyjaśniam Klientom, za co je dostali. Jestem w stanie na przykład dać rabat powracającemu Klientowi. Albo takiemu, który zamawia jednocześnie kilka rzeczy. Klient zdejmuje ze mnie „koszt pozyskania zlecenia” (bo sam przychodzi, zdecydowany na współpracę ze mną), ja się odwdzięczam rabatem. Ale nigdy „za nic”.
Sprawa jest dosyć prosta w przypadku rozpatrywania tylko relacji klient-oferent. Ale często mamy do czynienia z sytuacją w której nasz potencjalny klient mówi coś w rodzaju „a tam za rogiem zrobią mi to 10% taniej”. I co wtedy? Zrobienie wielkich oczu zadziała być może w przypadku firm o znanym dorobku i silnej, bezpiecznej pozycji wynikającej z i tak ogromnej bazy klientów. Ale „wielkie oczy” o wiele trudniej zrobić, jeśli nie startuje się z pozycji dominującej.
Moja druga uwaga – rzecz jest może prosta w przypadku usług, które można łatwo porównać, ale co zrobić w sytuacji, kiedy nasza cena nie wynika z ilości zużytych materiałów, czy czasu pracy, ale z naszej wiedzy? W jaki sposób adwokat ma przekonać kogoś, kto w ciągu 10 minut może znaleźć tańszą ofertę u konkurencji? Przecież nie może powiedzieć potencjalnemu klientowi, że usługa w konkurencyjnej kancelarii jest tańsza, bo pracujący tam prawnicy są słabsi merytorycznie.
Oczywiście bardzo łatwo jest odpowiedzieć cokolwiek, jeśli się jest najbardziej znanym adwokatem w mieście. Ale jak ma rozmawiać o pieniądzach człowiek na dorobku, którego renoma nie jest jeszcze powszechnie znana?
Ja wtedy odpowiadam: to proszę skorzystać z ich oferty. I czekam aż klient wróci z prośbą o poprawienie tego, co otrzymał taniej…
I znów – to świetnie działa w przypadku mechanika samochodowego, gdzie niedoróbka wychodzi po tygodniu lub miesiącu. Ale w przypadku bardziej skomplikowanym, np. architekta, problem wyjdzie może za 5 lat, może za 10, a i tak co z tego, skoro klient drugiego domu nie wybuduje.
A tak poza tym, to musisz mieć jeszcze ten komfort bezpieczeństwa finansowego, który pozwoli Ci się postawić. A 99% firm takiego komfortu nie ma, bo nawet jeśli oferują usługę przegenialnej jakości, to funkcjonują w świecie, w którym 70% ludzi przedkłada cenę nad jakość, a pozostałe 30% może nie zdążyć do nas trafić zanim zbankrutujemy.
Dwie rzeczy. Po pierwsze: czasem klient po prostu nie jest dla Ciebie. Jeśli klient nie widzi różnicy w jakości i nie jesteś w stanie go do tego przekonać, głupi by był gdyby przepłacał. Zrozumienie tego i odesłanie go do tańszej konkurencji sprawi, że ten klient będzie zadowolony – także z Ciebie, który mu taką rzecz doradziłeś.
Druga sprawa: klient sam sobie może sprzedać produkt. Kiedy chcę np. 2.000 PLN za logo i klient mówi „za drogo”, odsyłam go do aukcji na Allegro, gdzie można logo kupić za 15 PLN. Wtedy klient mówi sobie „Nie, 15 PLN to za tanio, nie będzie w projekcie tego, tego i tego. A ja chcę projekt z tym. To może on powinien być droższy?” I klient… wraca 🙂
Zawsze można posłużyć się tym obrazkiem.
Zasada rabatowa jest w miarę prosta. Jeśli wiesz, że Twoja wycena jest adekwatna do zamówienia, klient otrzyma coś co polepszy jego życie/biznes a ty będziesz zadowolony z zapłaty za realizację zamówienia, wtedy nie idziesz na rabaty, zwłaszcza rabaty przy pierwszym zamówieniu.
Psuje rynku po obserwacjach jakie widzę to osoby/firmy które:
– Nie widzą niczego złego w korzystaniu z nielegalnego oprogramowania
– Są na utrzymaniu rodziców
– Cenę podają „pod klienta” a nie realnie oceniając nakład pracy
– Uważają, że praca za darmo na zasadzie „buduję sobie portfolio to przecież można” to fajna sprawa
Paweł, w pełni się z Tobą zgadzam, dlatego klienci Realdeal są o krok dalej. Oferują rabaty (głównie na rynku konsumenckim, ale i w B2B) w zamian za coś, czyli za subskrypcję marki oraz rekomendacje w social media. Nigdy nie dawaj nic za darmo. Podpisujemy się obiema rękami w tryrealdeal.com
Niektórzy stosują jeszcze metodę „to już jest cena z rabatem”, czyli wysyłają wycenę wraz z rabatem 'na początek współpracy’, 'za kolejne zamówienie’ itp. Co o takiej metodzie sądzisz Paweł?
Pawle, zgadzam się – obniżka ceny powinna z czegoś wynikać. Bardziej restrykcyjna forma płatności, luźniejszy termin dostaw, krótsza gwarancja, itd.
I wszystko byłoby pięknie. W hossie gdy sprzedawca dyktował warunki działało to znakomicie. W bessie na rynku klienta, gdzie firmy wydzierają sobie klienta niczym sepy ostatni kawałek antylopy jest to zdecydowanie bardziej kłopotliwe.
Nakreślmy typowy obraz dnia dzisiejszego.
U klienta pod drzwiami mija się wychudzone, wyjące z głodu i skaczące sobie do gardeł stado krwiożerczych handlowców z fizycznie dokładnie tym samym towarem. Lojalność producenta który też chce sprzedać tyle co 3 lata temu zdecydowanie podupadła – teraz sprzeda każdemu kto przyniesie gotówkę w zębach.
Towar wyjaśnijmy sobie – opakowany w dość dobrze skopiowane usługi dodane (przynajmniej w ofercie – w dobie internetu co za problem wejść na www i skopiować pracę innych, choćby pojawiła się jakaś nowość wczoraj) i co najważniejsze – z polityką cenową spuszczania gaci do kostek i wypinania czterech liter na starcie. Byle tylko zrobić jakikolwiek obrót i zarobić na suchą bułkę.
Klient niczym król na Żelaznym Tronie łaskawie dopuszcza do siebie tych co mu się na pierwszy rzut oka spodobają. Dziś Ty i Ty i może Ty dostąpisz łaski przedstawienia swojej oferty. Oczywiście po godzinnym czekaniu w poczekalni celem zmiękczenia.
A ja, a ja- woła jakiś młokos? Sytuacja jak w Piłkarskim Pokerze. Ty nie. Jeszcze długo nie.
Piękny nie jestem, ale dług już w biznesie więc jak się dać wybrać wiem – dostąpiłem zaszczytu zapoznania się z realnymi potrzebami Klienta. Ba, zaprzyjaźniliśmy się, dostrzegł we mnie Wiedźmina. Profesjonała, znaczy się. Wybraliśmy wspólnie najlepsze rozwiązanie. Klient zachwycony. Właśnie tego szukał. Z takim kompletem usług. Właśnie tego chce. I przychodzi ta magiczna chwila. Pada sakramentalne pytanie: Ile?
Znam doskonale konkurencję, wiem do czego są zdolni. Znam ich poziom rabatowania i wiem, że oddadzą się za półdarmo poświęcając prawie całą swoją marżę.
Zdaję sobie sprawę, że na starcie jestem ze swoją ceną o 30-40% droższy z podobnie rozbudowaną i „wszystkomającą” ofertą. Ba, profilaktycznie umiejętnie przedstawiłem swoje cechy wyróżniające. Tylko u nas będzie to zielone w różowe kropki, dokładnie tej średnicy jak chcesz drogi kliencie.
Podejmuję wyzwanie i przedstawiam cenę. Normalną. Katalogową.
Taką która pozwala realnie zapewnić te wszystkie usługi dodane i terminowość i da utrzymać biuro.I na haracz do ZUS i US starczy.
Zapada grobowa cisza. 12 uderzeń zegara. I nagle czar pryska, przyjaźń się kończy.
Pozostaje „absmak” i ta dziwna podejrzliwość, gdy wszystkie inne oferty które zdazyły już spłynąć z internetu są o te 30%-40% tańsze na starcie. Musiałeś się chyba pomylić – słyszę sączącą się wzrastającą irytację z nutką nienawiści. Wszyscy inni dają to około 40% taniej.
Ok, chcesz taniej, możemy ciąć opakowanie, skracać usługi, … Ale ja-klient chcę to opakowanie. Chcę tę gwarancję i serwis i możliwość dzwonienia do ciebie z każdym pytaniem 24h na dobę. Bo WSZYSCY INNI to też mi to dają. 40% taniej!
Ba, któryś zdolny się popisał i dał termin płatności 360 dni. Może liczy na to że EUR spadnie, jak Grecja wyjdzie z UE i kiedyś zarobi na różnicy kursowej, a może ma to gdzieś bo już nie będzie to jego problem bo nie będzie tam pracował? A nie, to tylko oferta międzynarodowej korporacji, która wchodzi na nowy dla siebie rynek i daje ceny dumpingowe, żeby go przejąć.
Różowych kropek o średnicy wymaganej nie dają, nie nauczyli się jeszcze ale co tam. Domaluje klient sam. 40% więcej za różowe kropki to jednak za dużo.
Nienawiść wzrasta.
Co?? 2% rabatu?? 40%!!! Tam bez pieprzonych podchodów mam 40% taniej, to ile wy na tym zarabiacie? Nie, chyba cię pojumało. W życiu tyle nie dam. Idź barany na halę chędożyć nie mnie. Wszyscy inni są tańsi, Tańsi, TAŃSI – więc to TYYY jesteś złodziej i wyzyskiwacz. Won i koniec dyskusji. O interesach rozmawiam już tylko z innymi.
Fajnie że dobrałeś mi właściwe rozwiązanie, własnie takie urządzenie wezmę, doceniam to dlatego nie policzę za wypitą kawę. A teraz o – tam są drzwi, bo następny delikwent z ofertą. Wpadnij jak będziesz przejazdem na wódkę, bo fajnie się z Tobą rozmawia ale interesów to my nie zrobimy, jesteś dla mnie za drogi. Grunt że wiem już czego potrzebuję.
Lojalny klient to gatunek wymierający. W końcu nasi rodacy tyle razy dali się przejechać, że już nigdy więcej. Nie, tym razem u mnie nie kupi. Zaryzykuje i weźmie to tańsze.
Konkurent zarobił na bułkę, choć poświęcił na skakanie koło tematu kilkanaście tygodni i mógł wyżywić rodzinę przez miesiąc. Będzie potem narzekał że w Polsce źle się zarabia i będzie głosował na dziwne postacie, albo ciułał na bilet do Anglii.
A ja? Ja tylko mam satysfakcję że dobrze dobrałem rozwiązanie.
Co prawda klient pożali się za jakiś czas koledze, że serwis konkurencji to do d… że musiał dopłacić za rozładunek i właściwie sam sobie zamontować, a drobnym druczkiem było napisane że te 360 dni i owszem ale tylko na kwotę do tysiąca a do zapłaty natychmiast jest tysięcy 49. Ale nie ma co zadzierać bo prawnika mają ostrego i komornikiem już straszą. A wiesz, komornik teraz to nawet nie Twój ciągnik Ci zabierze.
W sumie więc zakup klienta wyszedł go drożej, ale nigdy w życiu się do tego nie przyzna.
koniec końców klient jeszcze wzywa mój serwis żeby przeszkolić, bo ja to przecież autoryzowany serwis a tamci to się jednak kompletnie nie znają. Ile???? 2 tysiące za szkolenie?? A pan Kazio przeszkoli mnie za flaszkę. Ok. Niech szkoli. Przyjdziesz jeszcze raz i wtedy zapłacisz z bólem i za naprawę i za szkolenie. Wyjdzie 10 tys.
Wtedy dopiero wyjdę na swoje.
W sumie, jak się tak zastanowić, to chrzanić sprzedaż.
Chyba wystarczy utrzymać sam serwis.
Tak więc w kwestii stolicy Maroka – nie jesteśmy niestety na Księżycu- nie działamy w próżni. Dasz ofertę uczciwą ale jednak oderwaną od rynku, to masz spory problem.
W ten sposób właśnie budowę autostrady wygrywa jakaś nieznana bliżej chińska firma która schodzi z budowy, a koniec końców wychodzi wszystko i drożej i dłużej.
Rynek niestety ciągnie teraz strasznie w dół i perwersyjnie spuszcza gacie. Aby nie wypaść na złodzieja co pozostaje? Może nie do kostek i bez wypinania, w końcu resztki godności trzeba zachować. Ale jednak… bez przynajmniej rozpięcia paska rzadko przychodzi zjeść dziś bułkę 🙂
To klasyczny problem psucia rynku przez tanich wykonawców czegokolwiek. Łatwo to zaobserwować na Allegro, gdzie co chwila pojawiają się nowi sprzedający, jadą po bandzie z marżą, mają mega niskie koszty wysyłki, a po trzech-czterech miesiącach okazuje się, że ich genialna strategia na ten biznes nie wypaliła i się zwijają, bo kasy na dokładanie brakło. Ale co rynek popsuli, to popsuli.
A hasła „bo tam jest taniej!” zawsze najlepiej skwitować „to zapraszam tam”. I często okazuje się potem tak jak piszesz, że człowiek jednak bierze u nas, bo jednak skądś ta różnica w cenie wynika.
Ostatnio pewna osoba z agencji reklamowej napisała mi, że moja wycena wpisu na blogu go „zabiła”. Cóż, ma prawo tak myśleć, ale nie wiem czy pisząc tak, chciał żeby było mi go żal? Osobiście polecam negocjować, bo czasem jednak udaje się dostać fajny rabat, ale bez marudzenia gdy się go nie dostanie.
https://www.youtube.com/watch?v=jmsghvDgwIo
Czasem się wkurzam i zastanawiam, czy to nie jest taka mentalność ludzi z naszego kraju, że cena najważniejsza i byle było najtaniej, jakość jest nieistotna. I to dotyczy praktycznie każdego aspektu życia! Prosty przykład – pytam na fb znajomych o dobrego fryzjera, który poradzi sobie z moimi problematycznymi włosami. I jak było do przewidzenia część komentarzy rozbija się o cenę – ten najtańszy, lub poleciłabym tego, ale jest drogi. A ja się nie pytałam o to gdzie ile zapłacę, ale szukałam jakości, gdzie dla mnie jest oczywiste, że cena będzie proporcjonalna. Tylko, że nie każdy łapie, że po taniości naraża nas na dodatkowe koszty z poprawkami, stratą czasu i niezadowoleniem
Rozmowy o pieniądzach zawsze budzą emocje 🙂 Z własnego doświadczenia wiem, że pytanie o rabat na początku współpracy zwykle nie wróży dla niej dobrze.
Pawle, zgadzam się – obniżka ceny powinna z czegoś wynikać. Bardziej restrykcyjna forma płatności, luźniejszy termin dostaw, krótsza gwarancja, itd.
I wszystko byłoby pięknie. W hossie gdy sprzedawca dyktował warunki działało to znakomicie. W bessie na rynku klienta, gdzie firmy wydzierają sobie klienta niczym sepy ostatni kawałek antylopy jest to zdecydowanie bardziej kłopotliwe.
Nakreślmy typowy obraz dnia dzisiejszego.
U klienta pod drzwiami mija się wychudzone, wyjące z głodu i skaczące sobie do gardeł stado krwiożerczych handlowców z fizycznie dokładnie tym samym towarem. Lojalność producenta który też chce sprzedać tyle co 3 lata temu zdecydowanie podupadła – teraz sprzeda każdemu kto przyniesie gotówkę w zębach.
Towar wyjaśnijmy sobie – opakowany w dość dobrze skopiowane usługi dodane (przynajmniej w ofercie – w dobie internetu co za problem wejść na www i skopiować pracę innych, choćby pojawiła się jakaś nowość wczoraj) i co najważniejsze – z polityką cenową spuszczania gaci do kostek i wypinania czterech liter na starcie. Byle tylko zrobić jakikolwiek obrót i zarobić na suchą bułkę.
Klient niczym król na Żelaznym Tronie łaskawie dopuszcza do siebie tych co mu się na pierwszy rzut oka spodobają. Dziś Ty i Ty i może Ty dostąpisz łaski przedstawienia swojej oferty. Oczywiście po godzinnym czekaniu w poczekalni celem zmiękczenia.
A ja, a ja- woła jakiś młokos? Sytuacja jak w Piłkarskim Pokerze. Ty nie. Jeszcze długo nie.
Piękny nie jestem, ale dług już w biznesie więc jak się dać wybrać wiem – dostąpiłem zaszczytu zapoznania się z realnymi potrzebami Klienta. Ba, zaprzyjaźniliśmy się, dostrzegł we mnie Wiedźmina. Profesjonała, znaczy się. Wybraliśmy wspólnie najlepsze rozwiązanie. Klient zachwycony. Właśnie tego szukał. Z takim kompletem usług. Właśnie tego chce. I przychodzi ta magiczna chwila. Pada sakramentalne pytanie: Ile?
Znam doskonale konkurencję, wiem do czego są zdolni. Znam ich poziom rabatowania i wiem, że oddadzą się za półdarmo poświęcając prawie całą swoją marżę.
Zdaję sobie sprawę, że na starcie jestem ze swoją ceną o 30-40% droższy z podobnie rozbudowaną i „wszystkomającą” ofertą. Ba, profilaktycznie umiejętnie przedstawiłem swoje cechy wyróżniające. Tylko u nas będzie to zielone w różowe kropki, dokładnie tej średnicy jak chcesz drogi kliencie.
Podejmuję wyzwanie i przedstawiam cenę. Normalną. Katalogową.
Taką która pozwala realnie zapewnić te wszystkie usługi dodane i terminowość i da utrzymać biuro.I na haracz do ZUS i US starczy.
Zapada grobowa cisza. 12 uderzeń zegara. I nagle czar pryska, przyjaźń się kończy.
Pozostaje „absmak” i ta dziwna podejrzliwość, gdy wszystkie inne oferty które zdazyły już spłynąć z internetu są o te 30%-40% tańsze na starcie. Musiałeś się chyba pomylić – słyszę sączącą się wzrastającą irytację z nutką nienawiści. Wszyscy inni dają to około 40% taniej.
Ok, chcesz taniej, możemy ciąć opakowanie, skracać usługi, … Ale ja-klient chcę to opakowanie. Chcę tę gwarancję i serwis i możliwość dzwonienia do ciebie z każdym pytaniem 24h na dobę. Bo WSZYSCY INNI to też mi to dają. 40% taniej!
Ba, któryś zdolny się popisał i dał termin płatności 360 dni. Może liczy na to że EUR spadnie, jak Grecja wyjdzie z UE i kiedyś zarobi na różnicy kursowej, a może ma to gdzieś bo już nie będzie to jego problem bo nie będzie tam pracował? A nie, to tylko oferta międzynarodowej korporacji, która wchodzi na nowy dla siebie rynek i daje ceny dumpingowe, żeby go przejąć.
Różowych kropek o średnicy wymaganej nie dają, nie nauczyli się jeszcze ale co tam. Domaluje klient sam. 40% więcej za różowe kropki to jednak za dużo.
Nienawiść wzrasta.
Co?? 2% rabatu?? 40%!!! Tam bez pieprzonych podchodów mam 40% taniej, to ile wy na tym zarabiacie? Nie, chyba cię pojumało. W życiu tyle nie dam. Idź barany na halę chędożyć nie mnie. Wszyscy inni są tańsi, Tańsi, TAŃSI – więc to TYYY jesteś złodziej i wyzyskiwacz. Won i koniec dyskusji. O interesach rozmawiam już tylko z innymi.
Fajnie że dobrałeś mi właściwe rozwiązanie, własnie takie urządzenie wezmę, doceniam to dlatego nie policzę za wypitą kawę. A teraz o – tam są drzwi, bo następny delikwent z ofertą. Wpadnij jak będziesz przejazdem na wódkę, bo fajnie się z Tobą rozmawia ale interesów to my nie zrobimy, jesteś dla mnie za drogi. Grunt że wiem już czego potrzebuję.
Lojalny klient to gatunek wymierający. W końcu nasi rodacy tyle razy dali się przejechać, że już nigdy więcej. Nie, tym razem u mnie nie kupi. Zaryzykuje i weźmie to tańsze.
Konkurent zarobił na bułkę, choć poświęcił na skakanie koło tematu kilkanaście tygodni i mógł wyżywić rodzinę przez miesiąc. Będzie potem narzekał że w Polsce źle się zarabia i będzie głosował na dziwne postacie, albo ciułał na bilet do Anglii.
A ja? Ja tylko mam satysfakcję że dobrze dobrałem rozwiązanie.
Co prawda klient pożali się za jakiś czas koledze, że serwis konkurencji to do d… że musiał dopłacić za rozładunek i właściwie sam sobie zamontować, a drobnym druczkiem było napisane że te 360 dni i owszem ale tylko na kwotę do tysiąca a do zapłaty natychmiast jest tysięcy 49. Ale nie ma co zadzierać bo prawnika mają ostrego i komornikiem już straszą. A wiesz, komornik teraz to nawet nie Twój ciągnik Ci zabierze.
W sumie więc zakup klienta wyszedł go drożej, ale nigdy w życiu się do tego nie przyzna.
koniec końców klient jeszcze wzywa mój serwis żeby przeszkolić, bo ja to przecież autoryzowany serwis a tamci to się jednak kompletnie nie znają. Ile???? 2 tysiące za szkolenie?? A pan Kazio przeszkoli mnie za flaszkę. Ok. Niech szkoli. Przyjdziesz jeszcze raz i wtedy zapłacisz z bólem i za naprawę i za szkolenie. Wyjdzie 10 tys.
Wtedy dopiero wyjdę na swoje.
W sumie, jak się tak zastanowić, to chrzanić sprzedaż.
Chyba wystarczy utrzymać sam serwis.
Tak więc w kwestii stolicy Maroka – nie jesteśmy niestety na Księżycu- nie działamy w próżni. Dasz ofertę uczciwą ale jednak oderwaną od rynku, to masz spory problem.
W ten sposób właśnie budowę autostrady wygrywa jakaś nieznana bliżej chińska firma która schodzi z budowy, a koniec końców wychodzi wszystko i drożej i dłużej.
Rynek niestety ciągnie teraz strasznie w dół i perwersyjnie spuszcza gacie. Aby nie wypaść na złodzieja co pozostaje? Może nie do kostek i bez wypinania, w końcu resztki godności trzeba zachować. Ale jednak… bez przynajmniej rozpięcia paska rzadko przychodzi zjeść dziś bułkę 🙂
🙂
Znakomity artykuł Panie Pawle :). Dodam jeszcze od siebie, że moim zdaniem, ulegając „natarciu” Klienta, przestajemy niejako szanować siebie i wartość swojej pracy włożonej w stworzenie produktu/ usługi, która jest tematem ewentualnej transakcji.
Bardzo dobry tekst. Jedynie bym się "przyczepił" (bo zawsze na to zwracam uwagę 😉), że powinna być LICZBA nie ILOŚĆ stron w zamawianym folderze.