Dodajesz do znajomych ludzi na Facebooku lub LinkedIn jeśli Cię o to poproszą? Nawet takich, których nie do końca kojarzysz? Oba portale zalewa w ostatnim czasie plaga fałszywych kont, które w podstępny sposób walczą o uwagę Twoją… lub Twoich znajomych.
Mechanizm pierwszy, Facebook
Domyślne ustawienia prywatności sprawiają, że jeśli ktoś oznaczy Cię na zdjęciu, fotka wyświetla się na ścianach wszystkich Twoich znajomych. Oczywiście, na zdjęciu nie musisz być Ty sam, może być przecież reklamowany produkt. Spójrz na zaproszenie od Pauliny Godlewskiej, które dostałem dziś rano. Jej aktywność facebookowa ogranicza się do wrzucania zdjęć brzydkich butów i… oznaczania na nich kogo popadnie. Efekt? Niechciana reklama, która wyłazi poza swoje ramy.
Mechanizm drugi, LinkedIn
Mam przed sobą ofertę jednej z agencji kreatywnych. „Automat rekrutacyjny” – jak twierdzą – „przekazuje osobistą spersonalizowaną informację dostosowaną do zainteresowań (…) odbiorcy. Gdy relacja zostanie już ustalona, (…) wysyła spersonalizowaną, dedykowaną wiadomość rekrutacyjną.”
To teraz na ludzki: za niecałe 2 tysiące złotych możesz mieć bota, który udaje użytkownika LinkedIn. „Ustalenie relacji” (według terminologii agencji) to nic innego jak dodanie Cię do znajomych. Jeśli zaakceptujesz i pasujesz do profilu, system wysyła Ci „spersonalizowany, dedykowany” spam. Wykorzystując Twoją wiarę w dobre intencje drugiej strony. Jeden bot to dwóch „realnych” użytkowników LinkedIn, można boty kupować w pakietach.
Uwaga jest walutą
Wyciąganie waluty od ludzi, którzy nie chcieli się nią podzielić przy wykorzystaniu łatwowierności tych ludzi nazywamy przekrętem. I kiedy sprawa dotyczy pieniędzy, możesz taki przekręt zgłosić na policję. Problem w tym, że Twoja uwaga też jest walutą. Ale w tym przypadku nie ma miejsca, do którego możemy taki przekręt zgłosić, musimy sami regulować takie przypadki. I robimy to całkiem nieźle.
Opowieść Ezopa o chłopcu, który krzyczał „Wilki!” (pisałem o niej w tym artykule) ma dwóch bohaterów. Z jednej strony mamy małego pasterza, który – dla zabawy – wkręca swoich współplemieńców. Jest z siebie bardzo zadowolony, kiedy gotowi do odegnania drapieżników wieśniacy pojawiają się na dziedzińcu tylko po to, by dowiedzieć się, że wszystko było żartem. Czy zastanawiało Cię kiedyś, dlaczego z narażeniem życia rzucali się na pomoc obcemu w sumie młodzieńcowi? Gnał ich altruizm. Altruizm zmarnowany, dodajmy. Więc następnym razem po prostu… wyregulowali swoje altruistyczne czujniki – zignorowali błagania chłopca i wilki rozszarpały jego stado. Zastanawiało Cię kiedyś, jak działa altruizm, skąd się wziął i jak o niego dbać?
Rozszerzający się krąg
Sposób, w jaki reagujemy na świat jest wytworem selekcji naturalnej – takie a nie inne reakcje zapewniły nam po prostu przetrwanie. Ale czy altruizm i poświęcenie mieszczą się w tym ujęciu? Okazuje się, że tak.
Jedna z najbardziej wpływowych teorii wyjaśniających altruizm (poświęcanie swojego dobra dla dobra innych) pochodzi od Petera Singera, profesora bioetyki Uniwersytetu Princeton. W opublikowanej w 1981 roku książce The Expanding Circle (Rozszerzający się krąg) dowodzi on, że altruizm wyewoluował jako… mechanizm samoobrony naszych genów. Bo to nasze geny a nie nas faworyzuje proces selekcji naturalnej. Jeśli zatem matka z narażeniem życia wyciąga z pożaru swoje dziecko, robi to dla przetrwania swojej linii genetycznej, nie dla siebie. Takie stanowisko prezentował już sześć lat wcześniej Richard Dawkins w książce Samolubny gen. Singer jednak pchnął tę koncepcję krok dalej. Zaangażował… intelekt.
Tytułowy „rozszerzający się krąg” to ludzie, których w naszej głowie uważamy za „naszych” i jesteśmy gotowi się dla nich poświęcić. Taki „genetyczny altruizm” dzielimy ze zwierzętami, które też walczą o swoje młode. Ale im bardziej cywilizacja pcha nas do przodu, tym więcej ludzi i grup społecznych wrzucamy do środka kręgu. Jesteśmy gotowi po pierwsze uznać ich prawa, po drugie zrezygnować z jakiegoś naszego komfortu w imię ich komfortu (bo nie o skrajne poświęcenie tu zawsze chodzi).
Jest jeszcze jedna ważna kwestia: moralność. Złe traktowanie (poniżanie, wykorzystywanie aż do zabijania) „obcych” jest OK, złe traktowanie „naszych” już nie jest. I tak zaczęliśmy od rodziny, potem dodaliśmy do wewnętrznego kręgu wioskę, królestwo, naród. Jakiś czas temu uznaliśmy (OK, większość z nas uznała) inne rasy za „naszych”, tak samo jak kobiety, dzieci (dla niektórych także te nienarodzone) a w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku pojawił się ruch walczący o prawa zwierząt. Wegetarianie (ci ideologiczni, są jeszcze wegetarianie zdrowotni) twierdzą, że zabijanie zwierząt na pokarm jest po prostu niemoralne, bo one są wewnątrz ich kręgu.
Walki na granicy
Większość kultur ma legendy o „obcych”. Że jedzą ludzi, porywają dzieci, śmierdzą niemiłosiernie… Z nich biorą się stereotypy, uprzedzenia, stąd już bardzo bliska droga do wyrzucenia kogoś „na zewnątrz”. Sami nie jesteśmy bez grzechu – Cyganka porywająca dziecko, łasi na pieniądze Żydzi czy głupi narodowcy. Zaślepieni katolicy, bezideowi ateiści, wszyscy homoseksualiści to pedofile…
Budowanie stereotypów i przerażających legend kiedyś było proste – w czasach niewolników nikt tak naprawdę nie widział Murzynów w ich rodzimej Afryce, można było nabywcom wmówić niestworzone historie. Niewiedza była przyjacielem. Dziś jest inaczej. Badania pokazują, że najpewniejszym sposobem pozbycia się uprzedzeń jest… bliższe poznanie od „ludzkiej” strony. Kiedy mieszkasz koło prostytutki, która po pracy pomaga swojemu dziecku w odrabianiu lekcji masz większy problem by zmieszać ją (i jej podobne) z błotem.
Problem polega na tym, że jeśli kontakty są rzadkie, jeden niereprezentatywny osobnik może tworzyć wizerunek całej kategorii. Mieszkasz koło jedynego w mieście Roma, który bije dzieci? „Wszyscy Romowie biją dzieci” – myślisz. Widzisz pierwszy artykuł w naTemat będący kryptoreklamą parówek? „Portal krypciochy” – mówisz sobie. I po prostu przestaniesz szukać dowodów na zaprzeczenie swojej tezy (zobacz ten artykuł).
Nie o boty i Ray-bany walczyliśmy
Nikt z nas nie lubi, kiedy jego wiara w ludzi jest wystawiana na próbę. Ustalamy granice naszego kręgu zaufania i źle czujemy się z tym, że ktoś próbuje je przesuwać. Ja na przykład źle czuję się z próbą wykradania uwagi moich znajomych na Facebooku. To nadużycie zaufania. Nie podoba mi się też bot, który udaje że ze mną rozmawia podczas gdy czeka tylko by wysłać mi ofertę na szkolenie czy konferencję.
Z akcją Orange i Maffashion mam problem nie dlatego, że była to zła akcja – wprost przeciwnie, uważam że była świetna. Ale zarówno Orange jak i Julia osobiście (czy też „blogosfera” ogólnie) są po wewnętrznej stronie mojego kręgu zaufania. I strasznie by mi zależało, by tam pozostali. A jeśli ktoś miałby wyrabiać sobie opinię na temat Julii, Orange czy współpracy marek z blogosferą na podstawie jednej akcji… niech to będzie inna akcja. Ale to oczywiście mój krąg. Twój może być zupełnie inny.
P.S.
Absolutnie nie uzurpuję sobie prawa do bycia jakąś wyrocznią (w kwestii moralności czy jakiejkolwiek innej). Sam nie jestem święty – podczas tegorocznego Blog Forum Gdańsk wywinąłem bardzo podobny numer. Prowadziłem panel dyskusyjny o prywatności w sieci i – dla podgrzania atmosfery – pokazałem prywatne zdjęcie Nishki bez konsultowania się z nią. Panel zebrał świetne recenzje, ale jeśli masz oceniać mnie jako człowieka, blogera, internautę, to… wolałbym nie na podstawie tej akcji. Bo to właśnie tak działa – jeśli wiesz tylko jedno, opinia leci na łeb.
Pawle powiedzmy sobie to głośno – w świecie marketingu jesteśmy tylko spojrzeniami czy jak kto woli kliknięciami…
Lubię myśleć, że też coś tworzymy 😉
wiesz, nikt nie neguje tego, że to COŚ, co wywoła spojrzenie nie jest czymś pięknym albo dobrym, ale koniec końców i tak zamieni odbiorcę w skupienie wzroku lub reakcję – super, jak go jeszcze zmusi do myślenia 🙂
Czyżby miarą skutecznego marketingu miałoby być wciągnięcie marki (a najlepiej takiego brand hero) do wewnętrznego kręgu zaufania? 😉
Pawle, mała ciekawostka do kolejności uznawania za „swoich”. Piszesz: rodzina>wioska>królestwo(…)>kobiety>dzieci>zwierzęta…
Otóż warto zwróci uwagę, że najpierw powstała w Wielkiej Brytanii instytucja broniąca praw zwierząt(dla której pracowały m. in.) dzieci. Dopiero dekady później zaczęto formalnie walczyć o prawa dzieci.
Ciekawy szczegół…
O, dzięki 🙂
Podoba mi się ten artykuł. Materiał do rozważenia dla takich naiwniaków jak ja. Jest jeszcze druga strona medalu: jeśli doświadczamy takich nieczystych zagrań, jak te opisane przez Ciebie, Pawle, to zaczynamy do każdej propozycji podchodzić nieufnie, z założeniem, że ktoś znowu chce nas wrobić. Jak dla mnie, to kiepski kierunek rozwoju. Gdybym któregoś dnia nie zaryzykowała, klikając na Twój artykuł, moja wiedza nt. marketingu byłaby uboższa. Jak więc nie popaść w rozgoryczenie i nie dać się wrobić?
Obawiam się, że nie ma sposobu. To znaczy trzeba walczyć z oszustami i piętnować ich. No i uważać 🙂
Bardzo dobry artykuł. Takie fikcyjne konta to niestety plaga, z którą można jednak walczyć jedynym skutecznym sposobem czyli akceptowaniem tych osób, które faktycznie znamy lub chcemy by były w gronie znajomych + ustawienia Facebooka. Wiele rzeczy można tam zrobić, ale niestety przeciętny użytkownik ma to gdzieś, a potem jest zdziwienie.
Dobry artykuł, zgadzam sie w 100%. Teraz ludzie troche bardziej rozważnie podchodzą do kwestii lajkowania stron na Facebooku. Jest nawet specjalna stronka manageyourlikes, na której widzimy liste polubionych fanpejdży i szybko możemy odjalkować te wszystkie „błędy młodości” ;)) Ładnie ktos na dole napisał, ze dzis dla marketingu jestesmy tylko kliknięciami.