Startup – to nie brzmi dumnie

Kategorie: Marka i marketing

34

Mam problem ze startupowym środowiskiem. Z jednej strony wierzę w nie (podpisuję się obiema rękami pod tym, co Bartek Gola napisał na Antyweb), z drugiej nie czuję się jego częścią. Spotykam ludzi, którzy mówią, że „robią startupy”, ale ich definicja tego, czym jest startup, jest bardzo różna od mojej. To ludzie, przez których Bartek napisał, że nie mówi już o startupie, tylko o „młodym innowacyjnym przedsiębiorstwie”.

Parafrazując Jona Bon Jovi – „you give startup a bad name”. Sprawdź, czy znasz takich ludzi.

Startup to nie jest „panna na wydaniu”

Panna na wydaniu sama w sobie nie jest zła – może być piękna, wdzięczna i zaradna. Gorzej, jeśli większość tej piękności i wdzięczności jest udawana jedynie na potrzeby zdobycia kawalera. Biada temu, kto na taką trafi…

Startup typu „panna na wydaniu” wdzięczy się przed inwestorami, roztaczając piękne wizje. Tymczasem założyciele nie chcą zmieniać świata – mają bardziej przyziemny cel: pożyć za pieniądze inwestorów.

Jest jeszcze jeden typ poboczny: panna marzycielka. To taka, która marzy o księciu z bajki, białym zamku i „żyli długo i szczęśliwie”. Nie do końca jest sama sobie winna – tak została ukształtowana przez bajki, których wysłuchiwała od wczesnego dzieciństwa.

Tak samo kształtujemy własnych startupowców – karmimy ich bajkami o milionowych rundach finansowania, krzemowych dolinach, dwudziestoletnich miliarderach i kilkusetprocentowych wzrostach. Taki człowiek zderzony z prozą codziennego prowadzenia biznesu usiądzie i się rozpłacze. To, że część startupowców chodzi z głową w chmurach jest naszą własną winą.

Jeśli widzisz siebie w którymś z powyższych scenariuszy, jesteś marzycielem lub pijawką. Startupem? Niekoniecznie.

Startup to nie jest „czeladnik idący na swoje”

Jeśli zamierzasz otworzyć dziesiątą szkołę językową w swoim mieście lub kolejny sklep internetowy sprzedający bieliznę, nie jesteś startupem. Jesteś młodym przedsiębiorcą. Jesteś czeladnikiem, który zamierza odejść od mistrza i zaryzykować własną działalność.

Dobrze, jeśli masz na tyle mądrości, by najpierw terminować u mistrza a potem odejść na swoje. Gorzej, jeśli od razu rzucasz się na własny biznes – zakładanie kolejnej szkoły językowej czy e-sklepu wymaga posiadania wiedzy, którą ktoś już kiedyś zdobył. Różne są nazwy na to, co robisz: wymyślanie koła na nowo, wyważanie otwartych drzwi… Na pewno nie startup.

Eric Ries, autor The Lean Startup definiuje startup jako przedsiębiorstwo działające w warunkach skrajnej niepewności. Niepewności, którą stara się zredukować za pomocą eksperymentów – bo nie ma innej drogi. Jeśli otwierasz kolejną piekarnię, ktoś za Ciebie zredukował już mnóstwo niepewności związanej z prowadzeniem tego biznesu. Nie musisz eksperymentować, możesz korzystać z doświadczeń innych.

Jeśli mimo to eksperymentujesz i twierdzisz, że masz startup, idź po rozum do głowy. Metodologia „rób błędy” nie oznacza, że powinieneś powtarzać błędy zrobione przez innych.

Startup to brak planu

Działanie w warunkach skrajnej niepewności oznacza, że startup nie ma i nie może mieć planu. Włączając w to plan wzrostu, opanowania rynku czy zarabiania. Jeśli wiesz, że w ciągu dwóch lat zajmiesz X procent danego rynku to albo działasz w branży czeladniczej i ktoś już za Ciebie to sprawdził (ergo: nie jesteś startupem), albo zmyślasz jak z nut (ergo: czarujesz inwestorów), albo nie masz pojęcia, w co się pakujesz. Taka ignorancja to też głupota, tylko w innej formie.

Startup to hipoteza i jedyny plan, jakiego wobec Ciebie powinno się wymagać, to wiedzieć, jak ją zweryfikować. „Zamierzam opanować X procent rynku Y w okresie Z” (Twój plan) powinno zostać zastąpione przez „Wydaje mi się, że można opanować ten rynek. A to jest pomysł na eksperyment, dzięki któremu będę mógł zweryfikować tę hipotezę.”

Tomasz Edison był startupowcem. „Wydaje mi się, że wiem, jak zrobić żarówkę. A to jest eksperyment, który udowodni tę tezę.” Edison powtórzył to ponad dziesięć tysięcy razy, zanim hipoteza stała się prawdą. Dopiero wtedy mógł podbijać rynek. To jest dobry sposób myślenia.

Tymczasem spotykam mnóstwo ludzi, którzy planują, jak podbijać rynek a nie mają jeszcze żarówki.

 Cześć! 

Nazywam się
Paweł Tkaczyk

Zarabiam na życie opowiadaniem historii. Jestem strategiem, właścicielem agencji MIDEA, autorem trzech bestsellerowych książek i mówcą publicznym. Wśród moich klientów są firmy takie jak Orange, GlaxoSmithKline czy SONY.

  • Michał Krajewski pisze:

    Amen.
    Zamiast tworzyć startupy skupmy się od razu na budowaniu biznesów, które od początku pomogą nam, albo innym ludziom :)

  • Wydaje mi się, że poważnym problemem części startupów jest paradoksalnie pierwsza faza – tj. zbieranie informacji. Wywarzanie otwartych drzwi – mam takie wrażenie – często wynika właśnie z tego (niewystarczające rozeznanie). Zastanawiam się, na ile mgliste założenie dotyczące ochrony pomysłu (nie ujawnimy, bo inni podkradną – jak będziemy już mieć gotowy produkt – wtedy pokażemy) wpływa na kondycję stratupów.

    • Myślę, że to jest dość spory problem. Doświadczony inwestor powie Ci, że nie liczy się pomysł, ale jego wykonanie. iPod nie był pierwszym odtwarzaczem muzycznym, Facebook nie był pierwszą siecią społecznościową, Amazon nie był pierwszą księgarnią internetową… Zespół, jakość kolejnych iteracji pomysłu – to się liczy a nie sam pomysł.

      • Pawle, racja. Pisząc o pomyśle, miałem na myśli „ścisły pomysł na rozwiązanie konkretnego problemu”. Faktem jest jednak, że dopóki pozostajemy w fazie samych idei/ rozważań (nawet konkretnych, szczegółowych) – jest to jedynie OPIS rozwiązania, a nie ono samo, czyli jego wdrożenie poprzez różnego rodzaju narzędzia, platformy itp.

    • Alicja Karalus pisze:

      Nie wyobrażam sobie zamknąć się w pokoju i pracować nad pomysłem z moim team’em w obawie, że ktoś mi go ukradnie. Gdyby nie niezliczone rozmowy z ludźmi ze świata startupowego i przede wszystkim użytkownikami, produkt który tworzymy nie byłby nawet w połowie tak dobry. Feedback to podstawa – w końcu nie tworzysz czegoś dla siebie, tylko pomagasz rozwiązać problem jakieś grupie ludzi. Aby nie wyważać zamkniętych drzwi warto wziąć pod uwagę 2 zasady (przynajmniej nam one pomogły): 1) 'It’s not about the idea, it’s about the execution’ – Paweł już o tej wspomniał i 2) 'There’s nothing new under the sun’ no przynajmniej ja tak to widzę.

      • A jeśli jest coś nowego to… nie wiemy, że o tym nie wiemy. Ta nieprzewidywalność jest istotą innowacji. Fajnie patrzy się, jak ludzie 100 lat temu wyobrażali sobie rok 2000. Mieliśmy mieć latające samochody czy „wlewanie wiedzy do głowy” bez konieczności nauki. Nikt nie przewidział zjawisk, które nas dziś kształtują: telefonu komórkowego, internetu czy „tańca z gwiazdami”.

        • Pawle, osobnym pytaniem jest pytanie o to, w jakim stopniu wyobrażenia o przyszłości wpływają na kierunek naszego myślenia, tym samym (jednak) na to, co jest tworzone. Słowem: nadajemy „kierunek” myśleniu, ale nie „kształt” przedmiotom.

        • Alicja Karalus pisze:

          to prawda, że jeśli to coś nowego to nie wiemy, że o tym nie wiemy – typowy case Forda tak często cytowanego – o szybszych koniach, ale…gdyby Ford z ludźmi nie rozmawiał i ich o potrzeby nie pytał, to może nie odkryłby zapotrzebowania na szybsze konie…a może to po prostu moja wiara, że co 2 głowy to nie 1, co 3 to nie 2… Dla mnie Startup nadal brzmi dumnie :)!

      • Alicjo, odnośnie obawy przed ujawnieniem – przyznam, że moja wiedza na ten temat jest mglista. Dla mnie ideą, która świetnie sprawdza się w rozwijaniu pomysłów, jest design thinking (myślenie projektowe) i myślenie problemowe, które to mają wpisane w siebie to, że wszystkie fazy procesu są konsultowane w ramach zespołu, jak i często na zewnątrz jego.

        • Alicja Karalus pisze:

          Krzysztofie (:)), znam metodologię design thinking i była ona bardzo przydatna na wstępnym etapie tworzenia mojego startupu (głównie tworzenie prototypów i sprawdzanie reakcji ludzi na nie). Polecam również bardzo Customer Development – wyjście z budynku i zobaczenie reakcji ludzi na to, co tworzysz lub chcesz stworzyć to niezastąpione dla uczucie.

  • Błażej Abel pisze:

    Z zainteresowaniem przeczytałem Twój artykuł, ale szczerze mówiąc nie wyłapałem jego sensu. Osobiście mam wrażenie, że taki sam tekst można napisać o wielu innych „profesjach” zamieniając słowo startup np. na coach, freelancer, marketer, pozycjoner, itd. Po prostu takie zjawisko dotyczy każdej branży i w niczym startupy tutaj nie odbiegają od normy – poza tym, że może za dużo się robi w koło nich szumu. To tak jak powiedzą, że jakiś lekarz był pijany na dyżurze i od razu wszyscy mówią, że cała służba zdrowia pije ;)

    • Powiem Ci, że w połowie pisania złapałem się na tym, że myślałem też o blogerach :) Co do sensu – chodziło mi o pokazanie, czego inni powinni oczekiwać po gościu, który mówi, że jest startupowcem. Mówienie, że ma plan nie jest tym, czego od niego powinniśmy oczekiwać.

      • Alicja Karalus pisze:

        Błażej trafiłeś w sedno z pijanym lekarzem i pijącą służbą zdrowia – to samo przyszło mi na myśl. Paweł mówisz, aby nie oczekiwać planu – czego oczekiwać zatem twoim zdaniem?

        • Oczekiwać nastawienia, że planu nie ma i nie może być. Jest za to hipoteza i plan, jak sprawdzić, czy działa. Bez snucia wizji o opanowaniu rynku, inwestycjach i milionach :)

          • Alicja Karalus pisze:

            A czy czasem nie jest tak, że ta wizja o opanowaniu rynku i realnej zmianie, która wpłynie na życie jakiejś części ludzi na świecie ma motywować do działania? Coś w stylu sky is the limit?

  • leszekwolany pisze:

    Paweł, stawiam piwo za ten wpis, gdy tylko będziemy mieli okazję się spotkać.

  • TomaszJaroszek pisze:

    Mądre słowa, mądre. Rzuciłem jakiś czas temu pracę w korporacji i szykuję własny biznes z kanałem na youtube i kilkoma pokręconymi pomysłami. Od razu wszyscy pytają czy będę robił jakiś startup… a ja zaprzeczam, bo chcę robić normalny biznes. Teraz będę mówił, że jestem czeladnikiem ;)

  • Andrzej Kierzkowski pisze:

    Paweł, bardzo dobry wpis. Z każdym słowem się zgadzam.

      • Andrzej Kierzkowski pisze:

        Właściwie to ja dziękuję. Użyję go, jak patrzę w maile do odpowiedzenia, jako kawaler, w przyszłym tygodniu ze 2-3 razy.

  • Jarek Banacki pisze:

    Pawle, cóż dodać… Amen. Niech sobie ten wpis ściągną wszystkie „startupowe młode wilki”.

  • Witold Bołt pisze:

    To wszystko tylko kwestia definicji, które się przyjmie. Ta podana w artykule – odnosi się do warunków skrajnej niepewności, jest moim zdaniem daleka od ideału. Sporo startupów robi pożyteczne rzeczy, które są zwykłym wnioskiem (konsekwencją) wynikającą z wcześniej zrobionych rzeczy. Wiele pomysłów wychodzi od tego – mamy facebooka, są tam ludzie, którzy mają znajomych – wykorzystajmy to i zróbmy X. To nie jest działania w skrajnej niepewności. Bo wiemy, że ci ludzie są, że facebook jest, że wiele innych aplikacji wokoło facebooka jest i działa. Wydaje mi się, że wobec tego w taką definicję startupu np. nie zmieściła by się firma robiąca gry społecznościowo-mobilne (nawet jeśli byłby super kreatywne). W takim przypadku moim zdaniem da się planować zajęcie jakiegoś procentu rynku i mniej więcej wiadomo o jaki rynek się walczy i można budować strategię, bo ktoś już zbadał do kogo uderzamy, co się sprawdza a co nie itd. Mimo to w moim __odczuciu__ nadal możemy mówić o startupie jeśli np. wykorzystano zupełnie niecodzienne rozwiązania techniczne (np. połączenie geo-lokalizacji, augmented reality, syntezy i rozpoznawania mowy itp). Bardziej podoba mi się już (choć też nie jest idealna) definicja ze starej dobrej wikipedii: http://en.wikipedia.org/wiki/Startup_company – startup to młoda firma nastawiona na szybki wzrost. Otwierając piekarnie czy salon fryzjerski z reguły nie zakładasz, że liczba klientów będzie się podwajać co miesiąc… i to jest moim zdaniem ta istotna różnica, która dużo zmienia.

    • Michal Rozycki pisze:

      Cześć,

      właśnie dotarłem do tego wpisu, choć minęły 2 miesiące od Twojej wypowiedzi. Przytoczona przez Ciebie definicja z wikipedii jest tym samym, co pisze Eric Ries, jednakże w pewnym zawężeniu.
      Piszesz „(…) nastawiona na szybki wzrost”, a dalej nawet o podwajaniu liczby klientów. Pomijasz przy tym jedną, niezwykle istotną kwestię, która wynika wprost z wikipediowej definicji. Abyś mógł osiągnąć „szybki wzrost” (zdefiniujmy szybki jako 2-3x większy od przeciętnego w gospodarce), to musisz podejmować bardzo duże ryzyko. Ryzyko jest oczywiście rozumiane jako prawdopodobieństwo zaistnienia negatywnego (ujemnego) lub pozytywnego (dodatniego) od spodziewanego wyniku.
      Tak jak napisałem – podana przez Ciebie definicja z wikipedii niejako ucina ciąg logiczny w pewnym momencie. Do wyniku tego ciągu dążył natomiast Eric – stąd też „przedsiębiorstwo działające w warunkach skrajnej niepewności”.

      Pozdrawiam,
      MR
      PS.zakładanie, że liczba klientów będzie podwajać się co miesiąc (niezależnie, czy jest to startup czy salon fryzjerski) również jest błędne. Ale papier przyjmie wszystko ;)

  • Dude Meister pisze:

    Ten tekst jest tak ambiwalentny, że serio BARDZO CI ZA NIEGO DZIĘKUJĘ.

  • Aleksander pisze:

    Paweł ma rację – tak jest z wszystkimi „modami” na wyciąganie pieniędzy. Teraz jest moda na 'startupy’, 'dotacje’ itp. Pewnie krzywdzi takim tekstem tych, którzy z jednej strony starają się zdobyć fundusze uczestnicząc w swego rodzaju grze/teatrze złudzeń o biznesach wielkiej skali na potrzebę uzasadnienia tego przed inwestorem, a potem pracują po 14godzin dziennie, żeby 'dowieźć’ obietnice – choćby w części. I tak, zgadzam się – odwalcie się od startupów.

    Drobny „psztyczek” w nos należy się też autorowi tekstu – przecież 'naciąganie’ swoich klientów na szkolenia oparte na 'buzzwordach’ – czy to również nie jest pewna moda na wyciąganie pieniędzy?

    Każdy za groszem idzie, ale nie każdy jest wyprany.

  • Przemek Gałek pisze:

    Fajny tekst, choć nie zgadzam się z jednym aspektem. A może zgadzam się z tym, co masz na myśli, ale nie z tym, jak można zrozumieć to, co napisałeś? Chodzi mi o brak planu. Moim zdaniem, nawet super rokująca hipoteza bez planu to wrzucanie piniedzy inwestora w błoto. A przez plan rozumiem m.in zupełnie przyziemne rzeczy, potrzebne równie bardzo w czeladnictwie i startupie. Jak młody szewc zapomni sprawdzić, gdzie się kupuje fleki, to wtopi równie skutecznie, jak startup bez planu. Jak lekarz otiwerający prywatny gabinet zapomni zatrudnić recepjonistę umawiającego mu pacjentów w czasie, gdy on przyjmuje – będzie podobnie jak internetowy startup mający sprzęt, który nie wytrzyma fali userów. To na poziomie operacyjnym. Na strategicznym może być jeszcze gorzej. Hotel za drogi dla studentów, a zbyt mało wypasiony dla wymagających klientów będzie stał pusty. Startup może i działa w warunkach niepewności, ale to nie znaczy bez głowy – i w takim rozumieniu inwestor powininen wymagać planu. Planu świadczącego o tym, że poza świetnym pomysłem jest jakaś baza, coś co pozwoli uwierzyć, że tego pomysłu nie spartolę choćby na poziomie rozliczeń ze skarbówką.

    • Mówimy chyba o tym samym, tylko innym językiem :) Dla mnie ten „plan” to sposób na zweryfikowanie hipotezy. Bo – używając Twojej analogii hotelowej – „plan” to dla mnie podbijanie rynku z tym hotelem, który jest za drogi dla jednych, za tani dla drugich. Weryfikacja hipotezy to udowodnienie, że ktoś jednak jest gotów za ten hotel płacić. A potem można planować zdobywanie rynku :)

  • zgadzam się, oj zgadzam. Zjawisko widać już od jakiegoś czasu, mnie pewnego razu do poruszenia tematu zainspirowało 'MyGuidie’, a raczej jego zamknięcie: http://www.soszal.net/startup-czy-startrup/ Cóż, pozostaje nadzieja na opadnięcie atmosfery podniecania się startupami i po prostu konkretnego działania :)

  • Dominik Cisoń pisze:

    Bardzo dobra definicja, cieszę się, że to jak do tej pory postrzegałem startupy od niej nie odbiega. Czasem miło znaleźć gdzieś potwierdzenie swojego zdania :)

  • W punkt, poza tym bardzo dobry język i porównania :) Artykuł sprzed kilku lat, ale dobrze, że został odświeżony. Ostatnio myślałem nad tym, czy zacząć prowadzić startup z pomocą AIPu w moim mieście, czy firmę. Potem z kolei poczytałem poradniki na 6 krokach. Szczególnie mi zapadł w pamięć ten https://6krokow.pl/z-czym-wiaze-sie-rozpoczecie-wlasnej-dzialalnosci-gospodarczej/ bo obaliło to mit, który panuje w społeczeństwie o tym, że na własnej działalności ma się więcej wolnego czasu i wychodzi na to, że mniej się pracuje. Totalna bzdura…
    jednak chyba trochę za wcześnie dla mnie na otwieranie startupa, muszę poterminować czeladniczo u mistrza :) wtedy może przyjdzie mi do głowy jakiś dobry eksperyment.

  • {"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
    >