Dziewczyna w poczekalni to kłopoty
Dziewczyna, która wchodzi do poczekalni szpitala w Grand Rapids w stanie Michigan jest po prostu zjawiskowa. Nie możesz oderwać oczu od jej smukłej sylwetki, tak pięknie podkreślonej przez obcisłe spodnie do yogi. Jesteś pracownikiem szpitala, właśnie wybierasz się do domu po skończonym dyżurze, jest piękny sierpniowy dzień w 2013 roku.
Gdyby Twoi kumple byli tu z Tobą, na pewno także podziwialiby tę piękność. Wymienilibyście się spojrzeniami mówiącymi „Boże, jak ona mi się podoba…” a potem poszli na piwo, bogatsi o wspomnienie miłego widoku. Jednak kumpli z Tobą nie ma a szkoda, by chwila uleciała. Nie zastanawiając się wiele, robisz zdjęcie telefonem komórkowym (tylko „najważniejsza część” w spodniach do yogi) i umieszczasz na Facebooku. Grzeczny podpis głosi „Podoba mi się to, co widzę.”
Koledzy oczywiście doceniają zjawisko – lajki pojawiają się niemal natychmiast. Problem w tym, że… ktoś z kierownictwa szpitala także trafia na to zdjęcie. Następnego dnia wszyscy wylatujecie za to z pracy.
Prywatność w social media
Ta sytuacja zdarzyła się naprawdę i – niezależnie od tego, co myślisz o wrażliwym na kobiece piękno pracowniku służby zdrowia – zdarza się codziennie. Dziesiątki, setki razy w ciągu jednego wieczoru w klubie czy w barze. Ktoś wchodzi na imprezę, pozostali wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, pochylają się do siebie, coś szepczą. Nikt za to taki szept z pracy nie wyleci. Ale przysłowiowy robotnik budowlany, który zamiast mrugnąć do kolegów, głośno gwizdnie i zawoła „Ej, ruda, chcesz być gruba?” (tak, słyszałem to kiedyś, naprawdę) może już mieć nieprzyjemności, jeśli „ruda” poskarży się kierownikowi budowy.
Natalia Hatalska pisała ostatnio o zjawisku, które nazwała „pokoleniem show-off” – młodych ludziach, którzy w przestrzeni publicznej popisują się swoją karierą, bogactwem, mądrością… Nie da się zaprzeczyć, że fenomen taki istnieje. Ale czy na pewno dobrze go rozumiemy? To nie jest tak, że popisywanie się jest zjawiskiem nowym – rodzice „pokolenia show-off” także to robili, także w przestrzeni publicznej. Wymieniali się kąśliwymi uwagami przy stoliku z piwem lub podczas oglądania meczu piłkarskiego. To była jednak w miarę „prywatna przestrzeń”, nawet jeśli działo się to w publicznym miejscu.
Dlaczego młodzi ludzie przestali zwracać uwagę na prywatność i mówią głupie rzeczy tam, gdzie wszyscy mogą je usłyszeć (przeczytać), narażając się na przykre konsekwencje? Odpowiedź może Cię zaskoczyć. Przyjrzyjmy się pokoleniu show-off z antropologicznej perspektywy.
„Publiczne” wcale nie oznacza „przeznaczone także dla Ciebie”
Zwróć uwagę, że samo zachowanie się nie zmieniło: pracownik szpitala w Grand Rapids chciał się podzielić informacją o pięknej dziewczynie ze swoimi znajomymi – dokładnie tak samo, jak jego rodzice dzielili się taką informacją w barze. Zmieniło się jedynie miejsce, środowisko. Przenieśliśmy budowanie relacji do świata wirtualnego i zaczęliśmy używać wirtualnych narzędzi – jak się okazuje, bardzo ułomnych.
Danah Boyd, autorka książki It’s complicated (opowiadającej o tym, jak młodzi ludzie radzą sobie z prywatnością w świecie social media) definiuje podstawową różnicę między „realem” a światem wirtualnym. Jeśli chodzi o komunikację w miejscach publicznych, oczywiście:
- W „realu” stanem domyślnym jest komunikacja prywatna. Musimy uczynić wysiłek, by stała się publiczna (niczym gwiżdżący na Ciebie głośno pracownik budowy).
- W świecie wirtualnym stanem domyślnym jest komunikacja publiczna. A my musimy uczynić wysiłek, by coś stało się prywatne.
Pokolenie show-off dba o swoją prywatność, ale w sposób inny, niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Fakt, którego dorośli zdają się nie pojmować: jeśli masz dostęp do jakiejś informacji nie oznacza wcale, że jest przeznaczona dla Ciebie. W świecie realnym to rozumiemy: podsłuchiwanie czyjejś rozmowy w barze (który jest przecież przestrzenią publiczną) jest odbierane jako naruszenie normy społecznej. Ale już wejście na blog nastolatki (który także jest przestrzenią publiczną) jest dla dorosłego czymś normalnym: „Mamo, dlaczego czytasz mój blog?” „Bo skoro go opublikowałaś w sieci, to chcesz, żeby był czytany przez każdego!” Prawda? Otóż, nieprawda.
Społeczna steganografia
Aby komunikować się skutecznie i uniknąć sytuacji, w jakiej znalazł się nasz przyjaciel z Grand Rapids, potrzebujesz kontroli.
- Możesz kontrolować intencję, pochylając się w konspiracyjnym szepcie do znajomego – on wtedy wie, że przekazywana wiadomość powinna pozostać w jak najmniejszym kręgu.
- Możesz kontrolować medium – kiedy siedzisz w tramwaju, możesz napisać SMS-a zamiast zadzwonić, jeśli boisz się, że treść rozmowy będzie podsłuchana.
- Możesz w końcu kontrolować środowisko – zaczekać z telefonem aż wyjdziesz z tramwaju i znajdziesz się w prywatnej przestrzeni własnego domu.
Niestety – przenoszenie naszych doświadczeń do świata wirtualnego skazuje nas na wadliwe narzędzia, które nas tej kontroli pozbawiają. Mało tego, młodzi ludzie mają dodatkowy problem: w imię ich bezpieczeństwa pozbawia się ich kontroli nad prywatnością. Rodzicielska kontrola czatów, zaglądająca przez ramię matka czy ojciec zabierający telefon komórkowy – jak z tym żyć?
Jeśli taka ciągła kontrola kojarzy Ci się z jakimś opresyjnym reżimem, masz rację. Steganografia to ukrywanie komunikatów na widoku, tuż pod czujnymi nosami śledczych. Pojawiła się w czasach pierwszych tyranów, z powodzeniem stosują ją np. bezdomni (oznaczając gospodarstwa chętne do dawania jałmużny) a młodzi ludzie stosują tzw. steganografię społecznościową – jeśli nie mogą ukryć wiadomości przed wścibskimi oczami, ukrywają jej znaczenie.
Stąd na przykład tak wielka popularność memów – żeby odcyfrować ich znaczenie, trzeba mieć podobne do nadawcy „podłoże kulturowe”. Ich odkodowywanie to temat na osobny artykuł…
„Dzisiaj” to jutrzejsze „wczoraj”
Narzędzia komunikacji wirtualnej do niedawna charakteryzowały się jeszcze jedną, bardzo ważną różnicą w porównaniu do komunikacji offline. Stanem domyślnym rozmowy w barze czy tramwaju jest ulotność podczas gdy komunikacja w internecie zakłada trwałość. To czasem pożądany stan: chcemy utrwalić ulotne wspomnienie i dużo łatwiej zrobić to za pomocą szybkiego pstryknięcia na Instagramie lub statusu na Facebooku, niż mozolnego pisania pamiętników i dokumentowania swojego dnia z użyciem wielkiego aparatu czy kamery. Ale ta sama trwałość sprawia, że tracimy wspomnianą wyżej kontrolę nad sytuacją: żart powiedziany kumplowi w barze jest śmieszny wieczorem i po pijaku, dużo gorzej, jeśli trzeba się z nim zmierzyć znowu na porannym kacu. I nawet nie chodzi o to, że taki żart „wiszący” w sieci ma szansę dotrzeć do niewłaściwych ludzi. Problemem jest, że dotrze on także do mnie – rano zupełnie inaczej patrzącego na rzeczywistość.
Danah Boyd opisuje dwa ekstremalne sposoby, za pomocą których młodzi ludzie radzą sobie z tą „niechcianą trwałością”. Jedna z obserwowanych przez nią nastolatek po prostu… kasowała na Facebooku własne statusy i komentarze po tym, kiedy je już przeczytali jej znajomi. Nazywała tę technikę whitewalling, czyli „dążenie do białej ściany”. Inna dziewczyna, która nie chciała, by jej koledzy i koleżanki oznaczali ją na zdjęciach w czasie, gdy ona siedzi w szkole i nie może zareagować… deaktywowała swoje konto na Facebooku w czasie, gdy go nie używała. Przestawała pojawiać się w wyszukiwarkach, nie można do niej było wysłać wiadomości ani oznaczyć na zdjęciach. Uczyniła z Facebooka narzędzie komunikacji w czasie rzeczywistym.
Świadomość tego, że teraźniejszość może być zapisana w trwałym archiwum zmienia nasze przyzwyczajenia. To, co Natalia określiła mianem pokolenia show-off jest efektem traktowania „dzisiaj” jako jutrzejszego „wczoraj”. Te wszystkie „wczoraj” powinny tworzyć spójną historię. Autoprezentację, do której inni mogą zaglądać i wyrobić sobie na jej podstawie opinię o nas. Ale to nie wszystko, co istnieje.
Nawet najlepsza fotka na Instagramie nie zdobędzie uwagi, na jaką zasługuje, jeśli zniknie w tłumie innych fotek. Kiedyś o wartości zdjęcia (a dokładniej: wspomnień z nim związanych) decydowała jego niedostępność. Moje pokolenie ma w pudełkach zdjęcia robione „od okazji” – raz w roku grupowe zdjęcie w przedszkolu lub szkole, jedno zdjęcie z Wigilii, kilka z wakacji… W tamtych czasach nikomu nie przyszłoby do głowy fotografowanie własnych paznokci w zwykły dzień czy powszedniego porannego kubka kawy…
Przez jakiś czas imitowaliśmy „autorytet” starych zdjęć postarzając za pomocą filtrów te zwykłe i codzienne. Ale ileż można…
Nadmiar zabija wartość. Dlatego dziś młodzi ludzie celebrują uroczysty posiłek umawiając się, że nie zrobią jego fotek na Instagram. Ulotność wspomnienia sprawia, że zaczynamy bardziej je cenić.
I to jest rzeczywistość, w której funkcjonuje Snapchat. Serwis, który pozwala Ci wysłać zdjęcie do znajomego, ale to Ty decydujesz, jak długo zdjęcie będzie pokazywane, zanim zniknie bezpowrotnie. Oczywiście możesz zrobić zrzut ekranu, jednak aplikacja zawiadomi o tym nadawcę – to takie samo naruszenie normy społecznej, jak nagrywanie rozmowy w barze. Na zdjęcie ze Snapchata patrzymy bardziej uważnie, można powiedzieć „łapczywie” – licznik w rogu przypomina nam nieustannie, że za dziesięć sekund obraz zniknie bezpowrotnie. Porównaj to ze znudzeniem, z jakim przeglądasz swój strumień aktualności na Facebooku… A Uwaga (przez wielkie U) jest podstawową walutą social media…
Zatem następnym razem kiedy spojrzysz na facebookowy profil nastolatka, zastanów się, czego tam nie widzisz…
10 tyś znaków – mogę czytać nawet więcej. Bardzo dziękuję za coś, co warto przeczytać, jest na czasie i o internecie pisze ktoś, kto go używa i przynajmniej stara się zrozumieć.
ps. po polsku: joga (a nie yoga)
Dziękuję 🙂
Ciekawa konkluzja dot. Snapchata. 😉
Nie tylko Snapchat. Jest cała kategoria takich aplikacji, np. Hash – prywatny komunikator…
Wszystko fajnie. Tylko jak ktoś pstryknie fotkę telefonu z wyświetlonym zdjęciem, to już nie będzie powiadomienia do nadawcy.
Poza tym, tylko czekać na appki, które obejdą takie zabezpieczenie.
Takie apki już są. Tak samo możesz przynieść dyktafon i nagrywać pijackie wygłupy kumpli w barze. Nie chodzi o to, że się nie da – zawsze się da. Chodzi o to, że stanowi to naruszenie jakiejś normy społecznej.
Bo generalnie tutaj chyba chodzi o to, że kształtują się nowe normy obyczajowe, a nie że gdzieś da się włamać czy coś nielegalnie obejść czy udostępnić. Tradycyjnie zakłada się, że wchodzenie do czyjegoś domu bez pozwolenia albo pod nieobecność jest nieprzyjęte społecznie, dla każdego to jest norma obyczajowa. Nigdy do tej pory jednak nie było normą, że nastolatek nie musi stać na baczność przed rodzicem, który miał nad nim pełną kontrolę. Pokolenie urodzone już w social mediach przynosi ze sobą nowe zasady funkcjonowania i współdziałania, stare normy po prostu do tego nie pasują. Cały czas przyglądam się swojemu synowi i jego znajomym i cały czas się uczę. A i tak słabo nadążam 🙂 Syn mnie musi niemal stale korygować w sprawach, które dla niego już są absolutnie oczywiste, a o których ja wciąż nie mam pojęcia.
Problem w tym, że normy normami, a życie życiem. 😛
chodziło mi o to, że teraz powstają nowe normy. właśnie dlatego, że „życie życie” nie pasuje już do starych.
A nie mamy przypadkiem do czynienia z innym trendem? Może właśnie publikowanie zdjęcia czy tekstu czytelnego jedynie „dla wybranych”, dla osób, które wiedzą o co chodzi, jaki jest kontekst danego przekazu czy intencja autora jest swojego rodzaju „nową intymnością”? Nową twarzą steganografii?
Tak właśnie mi się wydaje 🙂
Wydaje mi się, że pewne założenia są błędne. Facebook, Instagram czy prywatny blog są tylko narzędziami. Jeśli nie potrafisz ich używać to nie miej pretensji, że jest nie tak jak sobie to wymarzyłeś. Ja nie mam pretensji do nikogo że młotkiem kiepsko się rozsmarowuje masło na kanapkach.
Ok, może Facebook jest bardziej rozbudowany od młotka (chociaż młotek jest bardziej użyteczny), ale to nie zwalnia użytkownika od odpowiedzialności. Jak chce kumplom z pracy pokazać fotkę pani w spodniach do jogi, to nie robię z tego posta publicznego tylko oznaczam ze to ma iść do 4 czy 5 osób. Chyba że chce zabłysnąć dostać pierdyliard lajków bo tylko to się liczy do lansu.
A poza tym bardzo ciekawy tekst 🙂
Wiesz, możesz tak mówić, tylko dyskutujesz z wynikami badań 🙂 Ludzi nie obchodzi, jak być powinno. Nastolatka pisze blog i nie chce, żeby mama tam zaglądała. Kropka. Danah Boyd podaje bardzo fajne cytaty. Nastolatki mówią np., że nie wchodzą na facebookowe profile swoich nauczycieli i oczekują od nich odwzajemnienia tej grzeczności 🙂
Ja przeklinam. Na zasadzie wzajemności, chciałbym aby wszyscy wokół nie uważali tego za niestosowne i rzucali mięchem jak ja.
Paweł, sam przecież wiesz, że to bardzo naiwne podejście.
Wiem. I zobacz: mam odwrotnie, nie lubię przeklinania. I wiem, że nie mogę wszystkich zmusić, żeby nie przeklinali. Ale na przykład staram się ograniczać konwersacje z ludźmi, którzy klną jak szewcy. Działa? Działa 🙂
Ja nie lubię przeklinać, ale jak komuś się wypsnie lub sam rzucę kurwą, to nie mam do nikogo o to żalu. Język jest składową komunikacji, a ja staram się o nią dbać i być ponad podziałami. Szukać treści, choć w tym momencie większy nacisk kładzie się na formę (zresztą, kiedy się nie kładło…). W każdym razie odnośnie tematu – narzędzi trzeba umieć używać i poszukiwanie anonymizacji tam, gdzie kreacji opiera się głównie na publicznych wypowiedziach jest dla mnie jak próba dostrzeżenia czerni w bieli. Realnie rzecz biorąc – nie umiemy się do końca posługiwać narzędziami i tak jak zaznaczyłeś w tekście – one są jeszcze zbyt tępe. Co prawda w G+ czy FB są jakieś tam stopnie prywatności, kręgi i listy, ale to jeszcze bardzo ułomne i mało rozbudowane opcje, aby zaczęły być wykorzystywane. W połączeniu z brakiem świadomości – mamy stan aktualny.
„Nastolatka pisze blog i nie chce, żeby mama tam zaglądała. Kropka.” nastolatka również może nie chcieć chodzić do szkoły lub chcieć pić piwo i wiara w to, że ktoś dostosuje rzeczywistość do jej zachcianek jest naiwna. Brutalna rzeczywistość pokazuje jednak, że jak ktoś prowadzi ogólnodostępny blog to każdy może i ma prawo na niego wchodzić. Kwestia chwili i nastolatki nauczą się zamykać prywatne treści przed wścibskim okiem opiekunów. Cyfrowe pokolenie będzie sobie z tym radzić choć naiwne jednostki zapewne pozostaną ale to nic nowego bo wiadomo, że chowanie pamiętnika pod materac nic nie daje. Pozostaje też kwestia obopólnego zaufania są rodzice, którzy w normalnych warunkach nie mają potrzeby ani zaglądać na blog ani pod materac lecz gdy zaczyna się dziać coś dziwnego z ich pociechą maja wręcz obowiązek dowiedzieć się dlaczego tak jest a skoro sam zainteresowany nie chce bądź nie potrafi się komunikować pozostają inne metody. Konkludując, jak we wszystkim w życiu tak i w świecie cyfrowej komunikacji trzeba znać zasady i mechanizmy nią rządzące i świadomie ich używać.
W tekście narzędzia zostały rzucone jako tło dla przemian kulturowych i właśnie dla braku odpowiedzialności, czy może nawet świadomości tej odpowiedzialności. Jeden drugiemu powiedział, że można i się brandzlują bez znajomości prawa i zwyczajnych norm społecznych. Nasze społeczeństwo staje się społecznością dostępną w social mediach w większym stopniu niż w życiu realnym, stąd takie wpisy dają do myślenia każdemu z nas. Zarówno temu świadomemu (by przypomnieć po cholerę wrzuca status na fejsa), jak i temu mniej świadomemu (by zrozumiał, że to co robi jest czystym idiotyzmem).
Niemniej dziękuję Wam obu: Pawłowi za tekst, a Tobie za sensowny komentarz.
Jestem nastolatkiem i używam snapchata, można zadawać pytania 😉
Daj linka do Aska 😉
To naprawdę zacny tekst, dzięki. Sama zastanawiam się nad tym od dłuższej chwili i
próbuję znaleźć jakiś środek – i dla swojego życia w sieci i np. dla
zrozumienia swojego 17letniego syna z całkiem – nie oszukujmy się –
innej epoki…
Dzięki 🙂 Złoty środek chyba zawsze jest najlepszy. Oraz „akceptowanie różnic”. To, że syn robi coś zupełnie inaczej niż Ty nie oznacza, że robi źle 🙂
ależ ja go nie w tym celu obserwuję, żeby oceniać, co on robi źle – patrzę, co ja robię źle i usiłuję nadążać za tym pokoleniem, które lada moment będzie rządzić światem. chciałabym przynajmniej w przybliżeniu wiedzieć, o co im chodzi :))
Co w takim układzie z przestępstwami internetowymi, również jeśli chodzi o prywatność? ktoś publikuje twoje dane, imię, nazwisko, email, telefon, link do facebook i okrzyczy Cię idiotą, złodziejem, chamem itd. Wtedy internet pamięta, dana osoba ma gdzieś to że rujnuje Ci życie. Jeśli masz na prawnika kupe kasy to ma to sens.
Nie do końca zrozumiałem pytanie. W UE na początku stycznia zeszłego roku była debata nad „prawem do bycia zapomnianym” – prawem do usuwania z sieci nieprzychylnych wzmianek o Tobie. Problem polega na tym, że prawo UE i prawo USA zupełnie inaczej do tego podchodzą. O ile w Europie prawo jednostki do bycia zapomnianym wydaje się najwyższym prawem, o tyle w USA na pierwszym miejscu stoi wolność słowa. I jeśli ja chcę mówić o tym, że X po pijaku rozjechał moją siostrę, to X (nawet jeśli odsiedział już swoje) nie może mi tego zabronić.
Nie jest to prosta kwestia do rozstrzygnięcia…
Rozumiem wolność słowa, de facto nie byłem za tym do samego końca z kilku powodów, np. dlatego, że wolność słowa mija się czasami z prawdą. Wystarczy popatrzeć na niektórych blogerów, redaktorów. Umieszczając dane pijaka X, możesz wpłynąć na wizerunek i dobra osobiste członków z jego rodziny. Syna, żony czy córki.
To prawda.
Dlatego trzeba potem szukać odpowiednich paragrafów, trafić na kogoś dobrego kto zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i trzeba walczyć poza wirtualnym światem. Jak mus to mus, innej opcji nie ma.
To było fajne! Dałeś mi tym tekstem do myślenia, tym bardziej, że publikowałam całkiem niedawno każdy swój dzień w 13 dniowej Diecie Kopenhaskiej, zdjęcie każdego posiłku itp… jest mnie dużo, fakt, ale inaczej by mnie wcale nie było, bo kto cokolwiek zauważy?
Pozdrawiam 🙂
To było fajne!
Dałeś mi tym tekstem do myślenia, tym bardziej, że publikowałam całkiem niedawno każdy swój dzień w 13 dniowej Diecie Kopenhaskiej.
Zdjęcie każdego posiłku itp…
Czasem jest nas dużo, fakt, ale inaczej by nikt niczego nie zauważył?
Pozdrawiam 🙂
Naprawdę świetny tekst! Powinny być obowiązkowe i omawiane podczas lekcji w szkole – ze zrozumieniem. Serio. A przynajmniej przez rodziców czytane i przekładane swoim dzieciom.
Dzięki 🙂 Nic na siłę – świadomi rodzice przeczytają a dzieci… chyba już to wiedzą 🙂
Fotografowanie paznokci bylo zawsze ale zajmowala sie tym wąska grupa profesjonalistów izolowana murami ASP. Ale ich niedostępność nie definiowała ich wartości. A liczba like’ow – bardziej.
Dziś fotki paznokci zbierają tyle samo lajków, co zdjęcia pięknego zachodu słońca. Albo śniegu, nie zapominajmy o śniegu 😉
Niedawno czytałem artykuł o angielskiej młodzieży, która masowo usuwa konta na facebooku w obawie przed rodzicami inwigilującymi ich konta. Pokazuje to też trochę niechęć do wkładania wysiłku w zachowanie prywatności(podobnie facet ze szpitala mógł opublikować to tylko tym paru znajomym). Problem(czy to problem?) polega na zachowaniu jakiejś równowagi między upublicznianiem się a prywatnością(i wygodą). Super artykuł.
Dzięki 🙂
czyli co? następca Facebooka to serwis, gdzie wszystko będzie domyślnie ukryte z brakiem możliwości udostępnienia prywatnej informacji?
Nie wiem, czy „następcą”. To jak z komunikacją offline: nie musimy zastępować jednej drugą. Możemy dobierać narzędzia do potrzeb. Będzie Facebook i coś jeszcze.
Wiem z 'pierwszej reki’, że Snapchat rosnie w siłę w USA 😉
U nas nie? 🙂
Tak serio – to nie znam wielu ludzi w PL, którzy ogarniają Snapchata 😉
Ja ogarniam 😉
Dziękuję za ten tekst, ciekawe rozważania. Mam takie pytanie: skoro kształtuje się nowa obyczajowość, normy społeczne, prawidła dotyczące prywatności ale i po prostu istnienia w sieci, to, w świetle przytoczonego przykładu zwolnienia pracownika, czy dopuszczalnym jest pozbawienie go posady (wraz z innymi, którzy polubili) za opublikowanie czegoś na swoim prywatnym profilu? Nawet jeśli nie ograniczył dostępu, to zrobił to (jak zakładam, nie wiem czy słusznie) po pracy. W jakim więc stopniu kultura osobista dotyczy publikującego a w jakim oglądającego? Dotychczas mówiło się jedynie o publikowaniu, o zachowaniu zdrowego rozsądku bo ktoś może zobaczyć i wykorzystać, niejako zwalniając z odpowiedzialności oglądającego (co doprowadziło do powstania zjawiska hejterstwa)
Pracownik został prawdopodobnie (o ile to ta sama historia) pozbawiony posady nie za zdjęcie z panią w spodniach, a zdjęcie pani na tle kliniki (logo na ścianie) i narażenie dobrego imienia pracodawcy. Ale załóżmy, że jest to zdjęcie samej pani, pracownik wiesza je po pracy, koledzy komentują. Czy pracownik ma prawo do życia poza pracą, życia też w social mediach, jeśli ma ochotę? Człowiek to nie maszyna, ma emocje, komunikatory, portale społecznościowe to kolejne narzędzie do wyrażania tych emocji, zachwytów (nawet nad kształtami damskich pośladków, o ile z zachowaniem granic przyzwoitości) itd.
W tym konkretnym przypadku chodziło o to, że zdjęcie było zrobione w poczekalni szpitala, jego upublicznienie zahaczało o „wrażliwe informacje medyczne” (ktoś może sobie nie życzyć, by inni wiedzieli, że był w szpitalu).
Co do kultury oglądającego – normy społeczne ustala się za pomocą umowy, na którą muszą się zgodzić obie strony. Jeśli dyrekcji szpitala przeszkadzała publikacja (pamiętaj o strachu przed pozwem w USA), zwalniany pracownik niewiele chyba mógł poradzić…
To zmienia postać rzeczy moim zdaniem- nie został zwolniony za to, że lubi pośladki i rozmawia o tym z kolegami na FB.
Tak czy inaczej czekam na dyskusję społeczną na temat zachowań (dopuszczalnych/rażących) odbiorców publikowanych treści, w pełni popierając uczniów, którzy nie wchodzą na konta swoich nauczycieli i tego samego oczekują. Dziękuję za zapoczątkowanie tematu.
Bardzo ciekawy tekst!
Przypomniało mi się jak ostatnio opowiadałam
ludzikom w moim wieku i straszym (35+), że pisząc cokolwiek na fb
zwracam uwagę, żeby pisać o mnie tylko tyle ile chcę, żeby ludzie
wiedzieli i żeby w każdej wypowiedzi była jakaś dodatkowa (między
wierszami) wiadomość mnie definiująca, pokazaująca moje prawdziwe „ja”.
Zostałam posądzona o manipulację. Na pewno ma to wiele wspólnego z
kreacją wizerunku, ale czy manipulacja? Nigdy nie napisałam nieprawdy. Z
drugiej strony znam sytuację, kiedy młoda osoba napisała, że emigruje z
Polski (i wskazała datę). Kiedy spytałam o szczegóły wyjazdu,
powiedziała, że napisała to tylko po to, żeby ktośtam się od niej
odczepił. Nigdzie nie wyjechała.
Media społecznościowe są na pewno jednym z ciekawszych zjawisk naszych czasów.
„Dlatego dziś młodzi ludzie celebrują uroczysty posiłek umawiając się, że nie zrobią jego fotek na Instagram” no to się teraz poczułam naprawdę staro.. 😉 Nie przeszłoby mi przez myśl, że w ogóle można robić te zdjęcia, a co dopiero umawiać się, żeby dziś WYJĄTKOWO się pohamować…
Ja się poczułam jak z innej epoki. 😀
Pawle, bardzo dobry tekst na ważny temat i w dodatku przystępnie napisany. O tym, że social media mają moc, nie trzeba nikogo przekonywać. Jak jednak możemy zauważyć, niektórzy tracą czujność, udostępniając zbyt wiele na prawo i lewo, zapominając o odpowiedzialności za swoje działania, a potem narzekają i mają za złe twórcom portali, że pozbawili ich prywatności.