Marketing polityczny: grywalizacja w kampanii wyborczej

Grywalizacja w kampanii wyborczej może zdecydować o „być albo nie być” kandydata – szczególnie w przypadkach, kiedy mamy do czynienia ze sporą grupą niezdecydowanych wyborców.

Kategorie: Grywalizacja

0

Al Gore, były wiceprezydent USA oraz laureat Pokojowej Nagrody Nobla potrafi przekonywać ludzi do swojej idei. To człowiek, który ma świetne wyczucie środków, które należy dobrać, aby jego komunikat dotarł do konkretnej grupy odbiorców. Warto zatem zwrócić uwagę na to, co Gore powiedział o grywalizacji podczas czerwcowej konferencji Games For Change na Uniwersytecie Nowego Jorku:

Powszechna obecność gier nieuchronnie spowoduje, że polityczni liderzy zaczną zdawać sobie sprawę z ich wagi dla naszej kultury i cywilizacji. Zawsze przychodzi taka chwila, kiedy ludzie to „łapią” i próbują znaleźć odpowiednie zastosowanie. Kombinacja grywalizacji i mediów społecznościowych to potężna mieszanka o olbrzymim potencjale.

Gore ma rację – media społecznościowe (używane właściwie – większość polityków ma z tym dziś problem) i grywalizacja to potężna kombinacja, która może wpłynąć na wyniki wyborów. Przyjrzyjmy się zatem temu, jak można wykorzystać grywalizację w kampanii wyborczej.

Zdobywanie zaangażowania i nowych wyborców

Mark Penn, specjalista od marketingu politycznego, który doradzał m.in. Billowi Clintonowi czy Tony’emu Blairowi, za jeden ze swoich największych sukcesów uważa wytropienie pośród wyników badań demograficznych grupy tzw. soccer moms, czyli kobiet, które prowadzą dom, mają dzieci w wieku szkolnym, nierzadko łączą pracę w domu z pracą zawodową. Są przy tym bardzo wpływowymi wyborcami – potrafią przekonać do swoich racji członków rodziny, bliskie kręgi znajomych. Skierowanie komunikatu wyborczego bezpośrednio do nich przyczyniło się mocno do zwycięstwa Billa Clintona w wyborach prezydenckich.

Penn w 2007 roku wydał książkę pt. Mikrotrendy, w której opisuje więcej „znalezisk”, które wytropił w badaniach zlecanych na potrzeby kampanii politycznych. Wśród nich są tzw. swing voters (czyli „zmienni wyborcy”) – to ci, którzy np. w wyborach prezydenckich głosowali na kandydata Demokratów, by potem w parlamentarnych głosować na ludzi Republikanów. Trend ten występuje również w naszej polityce – każda partia ma określoną pulę tzw. „twardych” wyborców (w przypadku PO i PiS jest to ok. 10-20% ogółu wyborców). Dla nich głosowanie na inną partię jest nie do pomyślenia, stoi w sprzeczności z ich światopoglądem. Jest jednak spora grupa, która nie ma tak wielkiego problemu ze zmianą zdana, jeśli obietnice składane przez daną partię będą jej bardziej odpowiadać. Grywalizacja i social media mają coś do zaoferowania obu tym grupom.

Przekonać niezdecydowanych, wciągnąć niezaangażowanych

Dlaczego ludzie nie angażują się w politykę, nie chodzą na wybory? Bo nie widzą w tym realnych korzyści dla siebie. Swing voters głosują nierzadko na „wrażenie”, jakie robi na nich konkretny polityk – podoba im się uśmiech Donalda Tuska czy rzeczowe podejście Jarosława Kaczyńskiego. Lubią młodość Napieralskiego czy poker face Waldemara Pawlaka. Dzieje się tak dlatego, że nie interesuje ich polityka jako taka – rozmowa o budżecie czy bezrobociu jest dla nich abstrakcją. Jeśli jednak problem sprowadzi się ze skali makro do konkretnego zagadnienia, które interesuje wyborcę i jego znajomych, można stworzyć dyskusję, która prowadzi do zmiany poglądów i postaw, a w efekcie do zaangażowania się (pójścia na wybory) lub zmiany preferowanej partii (w przypadku niezdecydowanych).

Sprytnym wybiegiem, który zastosował Penn było właśnie przeniesienie dyskusji z poziomu „nasz kraj musi mieć lepszy system edukacyjny” do „Twoje dziecko zasługuje na lepszą szkołę”. I skierowanie tej dyskusji bezpośrednio do soccer moms, które wciągnęły w nią swoje kręgi znajomych. Dziś także mamy do czynienia z tym zjawiskiem, a social media dały ludziom, którzy chcą dyskutować nowe, potężne narzędzia.

Kiedy zakładasz konto w portalu społecznościowym takim jak Facebook czy LinkedIn, system „wysyła Cię na ścieżkę” która nazywa się „spraw, by Twój profil był w 100% kompletny”. Krok pierwszy: dodaj zdjęcie. Krok drugi: dodaj co najmniej pięciu znajomych. Krok trzeci: napisz coś na swojej tablicy… To nic innego, jak mechanizm grywalizacyjny.

Jak grywalizacja może być wykorzystana w przypadku dyskutujących o polityce? Można spróbować uczynić dyskusję bardziej konstruktywną poprzez nakierowanie dyskutujących na określone działania, które dają pozytywny efekt np. partii politycznej. Dziś np. taki zaangażowany dyskutant marnuje swój czas na pyskówki z osobami, których nie da się przekonać. Wciągnięcie go w grę oznacza wyznaczenie mu bardziej konstruktywnych zadań – np. porozmawiaj o tym twarzą w twarz z dwiema nowymi osobami w tygodniu. Jeśli spotkasz gdzieś w sieci dyskusję na ten temat, namów dyskutantów, by zapisali się na konkretny newsletter.

Nie zapomnij o historii

Czy ludzie dadzą się wciągnąć w tę grę? To zależy. Niektórzy będą grali choćby dlatego, że – jak pisałem wyżej – głosowanie na PO czy PiS jest częścią ich tożsamości. Chcąc pokazać tę tożsamość na zewnątrz chętnie zaangażują się w działalność firmowaną przez „ich” partię.

Część wciągnie się dlatego, że grają ich znajomi – ludzie, z których opinią się liczą. Jeśli np. Twoja żona czy mąż spróbują wciągnąć Cię w dyskusję o edukacji, ciężko będzie im odmówić, prawda? Są ludzie, którzy potrafią tak angażować dziesiątki innych osób… Dotarcie do nich jest bardzo ważną częścią sukcesu kampanii opartej o social media.

Jednak dużo większa grupa zacznie grać, jeśli esencją gry będzie historia, która po prostu dotyczy ich bezpośrednio. Może ich nie interesować np. polityka transportowa państwa, ale nie chcieliby stać w korkach w mieście czy tłoczyć się na autostradach zapchanych przez TIR-y. Jeśli uda Ci się przenieść dyskusję z poziomu ogólnego na osobisty, dostaniesz zaangażowanych graczy.

Jest więcej…

Zaplanowanie strategii grywalizacji dla kampanii to dość skomplikowany proces. Omówione wyżej przykłady to jedynie malutki fragment tego, co można zrobić. Najlepsze jest jednak to, że grywalizację można wprowadzać zarówno odgórnie (centralna inicjatywa partii, jedna gra dla wszystkich) jak i oddolnie (gra dla regionu, województwa, okręgu wyborczego). Zaangażowanie zawsze zaczyna się od jednej osoby…

Barack Obama wykorzystywał grywalizację by mobilizować swoich wyborców. I zadziałało – jego zwolennicy chodzili od domu do domu, pnąc się w rankingach „zaangażowania”, poszczególne okręgi wyborcze rywalizowały ze sobą o ilość zebranych podpisów. Efekt? Bardziej intensywna praca sztabów w poszczególnych okręgach. A o to chodzi, prawda?

Jeśli interesuje Cię grywalizacja w polityce, chcesz dowiedzieć się więcej, napisz do mnie.

 Cześć! 

Nazywam się
Paweł Tkaczyk

Zarabiam na życie opowiadaniem historii. Jestem strategiem, właścicielem agencji MIDEA, autorem trzech bestsellerowych książek i mówcą publicznym. Wśród moich klientów są firmy takie jak Orange, GlaxoSmithKline czy SONY.

{"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
>