Hejt – „jesteś brudny” i „powinieneś się umyć” znaczą to samo

Kategorie: Social media

15

„Tkaczyk jest brzydki, gruby i nie zna się na marketingu.” – wyobraź sobie, że to Twoja opinia o mnie. Masz do niej pełne prawo. Być może nawet to prawda. Czy posiadanie takiej opinii czyni Cię hejterem (w moim rozumieniu tego słowa)? Nie.

Dla mnie internetowy hejter (przeciw któremu akcję rozpoczęła Gazeta.pl i inni – tu możesz śledzić dyskusję na ten temat) to nie jest człowiek, który ma złe zdanie na mój temat. Mało tego, nie jest to także ktoś, kto tym zdaniem dzieli się z innymi – pod warunkiem, że robi to w taki sposób, bym mógł jego opinię omijać z daleka.

O wolności słowa i wolności w internecie

Kominek w wywiadzie dla Gazeta.pl powiedział, że wolność w internecie nie może polegać na tym, by każdy mówił, co chce. Zgadzam się z nim połowicznie: uważam, że w sieci każdy może mówić, co chce – nie może tego jedynie mówić gdzie chce.

Wbrew pozorom takie podejście nie różni się od tego, co mamy w życiu poza siecią. Wyobraź sobie, że masz sąsiada, który jest brzydki i śmierdzi. Znowu: to Twoja opinia, masz do niej prawo. Masz prawo rozmawiać o tym przy stole z Twoją rodziną. Ba, masz nawet prawo powiedzieć o tym temu sąsiadowi (z chęci grzecznego zwrócenia uwagi lub z czystej złośliwości, nie wnikam). Jeśli jednak sąsiad nie chce słyszeć Twojej opinii, nie masz prawa mu jej wciskać na siłę.

Nazywaj sobie sąsiada „brzydkim śmierdzielem” w gronie znajomych. Nazywaj tak w żartach z kolegami w pracy. Dopóki sąsiad może omijać Twoją opinię – dla swojego świętego spokoju – możesz mówić, co chcesz. Ale nie mów tak do Waszych wspólnych znajomych, nie pisz mu tego sprayem na klatce schodowej i nie śpiewaj mu tego pod balkonem. Bo wtedy jesteś hejterem – ludzie nie mają możliwości uciec od Twojego hejtu nawet jeśli chcą.

To właśnie moja definicja hejtera: osoba, która świadomie wciska swoją opinię komuś, kto nie chce jej słuchać w taki sposób, by przed wysłuchaniem tej opinii trudno było uciec. Słowem: człowiek, który świadomie rujnuje Twoje samopoczucie wiedząc, że musisz go wysłuchać.

Kiedy wyrzucą Cię z imprezy?

Problem z internetem polega na tym, że zatarły się tu podziały na przestrzeń prywatną i publiczną. Internet jest targowiskiem wypełnionym wszelkiego rodzaju konwersacjami. I nie ma tu jednej reguły na walkę z hejtem – częścią targowiska może być hyde park, w którym można wulgarnie nabijać się ze wszystkich i wszystkiego, inną częścią może być elegancka kawiarenka, z której wylatuje się za użycie słowa „kurwa”… Jeśli wchodzisz między wrony, musisz krakać jak i one obowiązuje tu bardziej, niż Ci się wydaje.

Kominek w wywiadzie dla Gazeta.pl opisał jego sposób na walkę z hejterami na jego kawałku targowiska. I o ile zgadzam się z jego metodami (wycinać w pień tych, którzy poświęcają czas na to, by powiedzieć Ci, jak jesteś beznadziejny), o tyle nie uważam, że jest to – albo że powinna być – metoda uniwersalna.

O rzucaniu tortem w osoby publiczne i siedziby korporacji

A co jeśli jesteś osobą publiczną – politykiem, aktorem, celebrytą, blogerem (tak, świadomie użyłem tego ciągu)? Czy musisz znosić więcej? Moim zdaniem nie – i nauczyliśmy się tego dzięki mikrocelebrytom właśnie. Bo w którym momencie jesteś już na tyle sławny, by nie kasować komentarza „Jesteś brzydki i śmierdzisz” z własnej przestrzeni (Twojego blogu, fanpage’a czy ściany klatki schodowej)?

Zawsze znajdą się ludzie, którzy będą twierdzić, że powinieneś znieść więcej – bo sława, bo pieniądze, bo gratisy. Tak jak znajdą się ludzie, którzy mówią, że firma nie powinna kasować komentarzy – bo wolność słowa, bo cenzura itp.

Internet sprawił, że wszyscy jesteśmy osobami publicznymi. Różnimy się jedynie skalą celebrytyzmu – i skala ta jest ciągła, nie ma konkretnej granicy, która sprawia, że nagle zaczynają nas obowiązywać inne reguły. A na pewno nie ma takiej granicy, która sprawia, że Twoja przestrzeń – Twój dom, blog, profil na FB czy trawnik – zaczyna należeć do innych ludzi. Tłum zgromadzony w Twojej części targowiska, niezależnie od tego, jak wielki – cały czas jest gościem na Twoim stoisku.

Prawda – moja prawda – jest taka, że każdy decyduje za siebie. I za każdym razem, kiedy używasz słowa powinien / powinna w odniesieniu do kogoś innego, niż Ty sam, stajesz się po trochu hejterem. Zwłaszcza, jeśli komunikujesz tej osobie lub firmie, co zrobić powinna. Wiele razy. Pomimo ich protestów.

„Jesteś brzydki i śmierdzisz” nie różni się tak bardzo od „Powinieneś się umyć i zrobić operację plastyczną”. Hejter to stan umysłu.

 Cześć! 

Nazywam się
Paweł Tkaczyk

Zarabiam na życie opowiadaniem historii. Jestem strategiem, właścicielem agencji MIDEA, autorem trzech bestsellerowych książek i mówcą publicznym. Wśród moich klientów są firmy takie jak Orange, GlaxoSmithKline czy SONY.

  • Dobrze napisane :). Tak w ogóle to zauważyłem, że hejterów można podzielić na dwie kategorie: hejterów osobistych i hejterów rzeczywistości. Obie grupy tak samo męczące dla otoczenia.

  • Michal Skurowski pisze:

    A jeśli piszę w kółko „wina tuska” (i temu podobne) na onecie w komentarzu pod artykułem o ujemnym przyroście naturalnym w Polsce, to jestem wg tej definicji hejterem, czy nie?

    • Ania Rosa pisze:

      To według klasyfikacji Andrzeja byłbyś hejterem rzeczywistości 🙂
      Hejtujmy hejterów! 🙂 Konstruktywna krytyka ponad wszystko! Skrajne rozwiązanie na walkę z hejtami ma też Maltreting, choć u niego to bardziej walka z powtarzającymi się komentarzami i komentarzami „nie-na-poziomie”. Każdy komentarz idzie do jego akceptacji (bo nie słyszałam żeby miał Iwonki jak Kominek)

      • Maltreting pisze:

        Na Maltretingu moderacja komentarzy jest przede wszystkim walką ze spamem, nie z hejtem – kiedyś komentarze pojawiały się bez moderacji, ale skończyło się to dosłownie potopem komentarzy z linkami do tanich aptek, pompek do penisa i zaskakujących metod walki z otyłością.

        A jeśli chodzi o poziom dyskusji, to niespecjalnie muszę go pilnować (jestem prymitywem, więc naprawdę nie trzeba się wysilać, żeby spełnić moje normy jakościowe ; ). W sumie ze względu na poziom dyskusji (wliczając w to hejt) przepadło u mnie raptem około 5 komentarzy, i to niemal wszystkie przy okazji tekstu o syropie o smaku malinowym (takim bez malin), który z Wykopu ściągnął mi mnóstwo przypadkowych odwiedzających. W końcu cholera ile można mieć komentarzy, że „ja piję tylko sok, który robi moja babcia”.

        Wyrzuciłem też komentarz, który normalnie bym zostawił – jego autor cokolwiek wulgarnie napisał, że uważa mój tekst za mało odkrywczy i generalnie niskich lotów. Mimo że norm jakościowych to specjalnie nie trzymało, to jakoś głupio się czuję cenzurując krytykę, nawet mało konstruktywną. Mam po prostu uczulenie na tworzenie wokół siebie kółka wzajemnej adoracji, utwierdzającego się w jedynie słusznych poglądach. Raz, że z boku to wygląda żałośnie, dwa – mało to rozwojowe, kiedy wszyscy przyznają sobie rację. No i to trochę słabe – gaszenie krytyki nie argumentami, tylko korzystając z „przewagi władzy”.

        W każdym razie ów niemiły dla mnie komentarz pewnie by został, gdyby nie to, że jego autor podpisał się „ja p***dolę” (oczywiście bez gwiazdek) oraz w polu na adres email zadeklarował, że go nie poda, a deklarację tę złożył z użyciem zaledwie dwóch zaimków, jednego przyimka, dwukrotnie użytego słowa na „ch” (tego czasami błędnie pisanego przez „h”) oraz równie oględnego słowa, którego użycie sugerowało, że autor powątpiewa w moją heteroseksualność. Gdyby jeszcze napisał coś, co wcześniej w komentarzach nie padło, to pewnie by przeszło przez moderację, ale gość po prostu przekroczył masę krytyczną… ; )

  • CatherineTheOwner pisze:

    Bardzo dobrze napisane!

  • A czy nie jest to trochę tak, że w dobie „fejsbukowania” i powszechnego „lajkowania”, każda opinia, inna niż „lajk”, trafia do wiadra z hejtingiem?

    • chyba zależy u kogo się tę opinię wyraża – dla niektórych hejtem będzie nawet „nie do końca się z tobą zgadzam…”

    • Myślę, że to zależy od granicy tolerancji osoby, u której tę opinię wyrażasz. Tylko że tę granicę ustala ona a nie Ty. Jeśli nie jesteś gotów się na to zgodzić to – moim zdaniem – masz „nastawienie hejterskie”.

      • A zatem jak to się „mówi” jestę hejterę… czy jakoś tak 🙂
        Z moich obserwacji wynika, że tzw. hejting, to tania rozrywka dla nastolatków, którzy się najzwyczajniej w świecie nudzą. Wystarczyłoby na kilka dni (w ramach eksperymentu) wyłączyć możliwość komentowania artykułów, filmów itd. I zjawisko samo zniknie. 🙂
        A na forach, hejtujących troli likwidują admini. 🙂

  • Zgadzam się i podoba mi się ten punkt widzenia. Oczywiście, że nie ma jednej metody na hejterów, bo nie ma jednego typu hejtera. Ludzie mają różne frustracje. Ja znam trzy metody, które w skrócie można określić tak: ignorowanie, odpowiadanie na chamstwo kulturą oraz działania bezpośrednie. Wypowiedzi Twoje, Tomka, a także Michała Góreckiego zainspirowały mnie do napisania obszerniejszego posta w tym temacie. Uświadomiłem sobie, że rodzice już dawno, dawno temu nauczyli mnie jak radzić sobie z hejterami 😉 Zapraszam:
    http://www.szymonslowik.pl/jak-radzic-sobie-z-hejterami/

  • Bartek Juszczyk pisze:

    Strasznie dziwna logika. „Gadaj ile chcesz bluzgi na kogoś, byleby tego nie usłyszał” Hmm…

    • mnie też z całego wpisu to zdanie zaintrygowało najbardziej… prędzej czy później i tak, ten hejt trafi do nas.

      • Tylko wtedy, kiedy go aktywnie szukasz. Ja bardzo często nie chcę wiedzieć. I dobrze mi z tym 🙂

  • {"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
    >